środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 5

Wiem, że czekaliście na ten rozdział, dlatego przepraszam, że tak krótko. Ogółem tyłka nie urywa, staniki nie latają, ale no... ;/
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze i kliknięcia <3
Mam jeszcze krótkie info, które pojawiło się już na blogu, ale łatwo przegapić. Założyłam aska, żebyście mogli się ze mną kontaktować w miarę szybki sposób. Także jeśli macie jakieś pytania - walcie śmiało. Link tutaj: rehab-e
Pozdrawiam ;)
_______________________________________________________________________________

- Co z nim zrobiłeś?
- Zabiłem go.


Oczywiście to był jedynie przypadek, że Draco przechodził koło klasy Obrony Przed Czarną Magią akurat wtedy, gdy lekcja Pottera z siódmym rocznikiem dobiegła końca. Mylne byłoby stwierdzenie, że pamiętał o pogawędkach Perkinsa (wciąż krew mu wrzała na myśl o tym gówniarzu) z Harrym po lekcjach. Oczywistym jest, że nie pamiętał o takich nieistotnych szczegółach i nie przechodził tamtędy właśnie z tego powodu. Nie. Absolutnie nie.
Drzwi od sali były otwarte, a on wślizgnął się wewnątrz, niezauważony przez dwie postaci wciąż znajdujące się w środku. Jego oczy wypełniły się chłodem, gdy ujrzał Pottera i tego bezczelnego Ślizgona pochylającego się razem nad czymś znajdującym się na biurku. Ich ramiona stykały się i Gryfon pewnie nawet nie zwrócił na to uwagi, mówiąc o czymś z wyraźnym przejęciem, ale Draco wiedział, że nie był to przypadek. Ten bachor chciał go bezczelnie uwieść i Malfoy zacisnął pięści, powstrzymując odruch wyciągnięcia różdżki i przeklęcia gówniarza.
- Przeszkadzam? - zapytał, a drwiący uśmieszek zadrgał na jego ustach, gdy ujrzał ich zaskoczone miny. Potter wyglądał na zdezorientowanego jego obecnością, ale nie na niezadowolonego, natomiast Perkins... On patrzył na niego z prawdziwą żądzą mordu.
- Draco? Co tutaj robisz?
- Pomyślałem, że moglibyśmy polatać.
- Polatać?
- Jest wyjątkowo ładna pogoda i dawno tego nie robiłem. - Wzruszył ramionami. - Poza tym z przykrością muszę stwierdzić, że jesteś najbardziej wymagającym przeciwnikiem.
Gryfon wyszczerzył zęby w dumnym uśmiechu, chyba zapominając o swoim uczniu, który przybrał całkowicie nieszczerą, nieszczęśliwą minę.
- Ale profesorze... - mruknął, a kąciki jego ust opadły. - Mieliśmy zacząć naukę Zaklęcia Patronusa.
- Och. No tak. - Harry podrapał się po głowie, bezradnie patrząc wpierw na swojego ucznia, a później na Malfoya.
- Chyba nie będę...
- Jestem pewien, że ty i pan Perkins możecie zacząć po kolejnych zajęciach, prawda panie Perkins? - Jego szare oczy zmrużyły się i miał nadzieję, że bachor zrozumiał aluzję.
Siedemnastolatek zacisnął zęby i wycedził:
- Oczywiście, panie profesorze.
- Obiecuję, że następnym razem zabierzemy się za to. Tymczasem powinieneś przeczytać tę książkę. - Wyciągnął ze swojej torby średniej grubości księgę. - To naprawdę świetna pozycja.
Nastolatek skinął głową, biorąc wspomnianą książkę i nie przez przypadek dotykając dłonią, dłoni nauczyciela.
Harry obrzucił swojego ucznia zaskoczonym spojrzeniem, zapewne nadal niczego nie rozumiejąc, a Draco wciąż stał sztywno w progu, zaciskając dłonie w pięści.
- Do zobaczenia, profesorze. - Perkins uśmiechnął się szeroko i odwróciwszy się, opuścił pomieszczenie, po drodze skinąwszy Malfoyowi głową, co było bardziej ironiczne, niż pełne szacunku.
- Na razie, Jack! - Potter krzyknął jeszcze za nim, a następnie obrócił się i zaczął zbierać swoje notatki. Odwrócił się na chwilę do Ślizgona, posyłając mu nieodgadnione spojrzenie. - Zaskoczyłeś mnie. Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
- Jak już mówiłem - nie miałem wyjścia. Jesteś lepszym wyborem niż McGonagall, albo Longbottom. Ale nie spoczywaj na laurach, Potter. I tak cię pokonam.
Gryfon prychnął.
- Oczywiście, Malfoy. Tak jak robiłeś to przez pięć lat, gdy Gryffindor zdobywał Puchar Quidditcha?
- Wypadek przy pracy.
- Mhm. Z pewnością. - Harry wyszczerzył się, zarzucając torbę na ramię. - Dobra, to gdzie masz swoją miotłę?

***

- Mamy latać na czymś takim?! - Ze zdumieniem spoglądał na dwa Nimbusy 2000 trzymane przez Pottera, który postanowił przynieść je ze szkolnego składzika. Jak się okazało, żaden z nich nie miał w Hogwarcie swojej miotły. Draco tak naprawdę od czasów szkolnych nie posiadał miotły na własność, a Potter miał swoją w domu.
- A nie możesz użyć tej swojej super magii i przywołać swoje miotły? - burknął, zakładając ramiona na piersi. Nie chciał latać na takich starociach. To było poniżej jego standardów.
- Mam tylko jedną miotłę, Malfoy. - Gryfon wywrócił oczami. - Chyba, że chcesz, żebym przywołał dla siebie Błyskawicę. Wtedy na pewno nie będziesz miał żadnych szans - powiedział z pewnością w głosie. Po chwili jednak dodał: - Nie to, żebyś w ogóle jakieś miał.
Draco wymamrotał coś pod nosem, co podejrzanie brzmiało jak "pierdol się, Potter", a później wyszarpnął jedną miotłę z dłoni Gryfona, patrząc na nią krzywo.
- Jeśli przez ciebie przegram... - syknął.
- Mówimy do rzeczy martwych, Malfoy? - Harry zacmokał, z szerokim uśmiechem dosiadając swojego Nimbusa. - Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
- Odnoszę wrażenie, że McGonagall byłaby lepszym wyborem... - mruknął, uśmiechając się pod nosem. Nigdy by tego nie przyznał, ale lubił ich słowne utarczki i tego "upierdliwego" Pottera. Przerzucił nogę przez trzonek miotły i złapał się jej mocno, zajmując wygodną pozycję.
- Już nie żyjesz Potter! - krzyknął, mocno odbijając się stopami od podłoża.
Gryfon zaśmiał się cicho, wyciągając złotego znicza z kieszeni swojej szaty.
- Możesz pomarzyć, Malfoy!
Draco nie pamiętał już, jak wspaniałe mogło być to uczucie, gdy unosisz się kilka stóp ponad ziemią, słońce ogrzewa twoją skórę, a wiatr plącze kosmyki twoich włosów. Malfoy z natury nie przepadał za słońcem, bo jego idealna skóra przybierała naprawdę nieciekawy kolor, a wiatr dzisiejszego dnia nie był tak ciepły, jak mogłoby się wcześniej wydawać, ale w tym momencie czuł się wspaniale. Znów odczuwał ekscytację i lekki zastrzyk adrenaliny spowodowany rywalizacją z Potterem. Zawsze lubił toczyć z nim pojedynki. Nigdy nie wiedział, co może zdarzyć się w danej chwili.
Do jego uszu dotarł okrzyk pełen radości, gdy Gryfon przeleciał obok niego, wywijając młynki. Wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy, a ciało, choć większe niż kiedyś, idealnie przystosowało się do miotły. Wyglądał tak dobrze... Draco musiał mocniej ścisnąć trzonek Nimbusa i skoncentrować się, jeśli naprawdę chciał pokonać Gryfona. Wiedział, że potrafił latać i nie czuł się gorszy od Pottera, choć wiedział też, że ten miał wyjątkowy talent do tego sportu (nigdy tego nie powie na głos, nie ma mowy).
Uspokoiwszy się, zawisł w powietrzu, rozglądając się wkoło. Promienie słoneczne nieprzyjemnie odbijały się od słupków, tworząc złudne wrażenie połyskującego znicza. Draco zaklął cicho, powoli przemierzając boisko. Widział jak Potter zaczyna krążyć wokół pętli, a następnie przelatuje nad trybunami. Nie był do końca pewien, czy powinien lecieć za nim i trzymać się blisko, jak robił to za czasów szkolnych, czy może rozpocząć własne poszukiwania.
W końcu postanowił zmienić taktykę i zaczął okrążać boisko, kątem oka wciąż spoglądając na Pottera, który czaił się po drugiej stronie. Miał właśnie podlecieć do pętli Ślizgonów, gdy zauważył złoty błysk niemal na samym środku boiska. Zawrócił gwałtownie, mocno ściskając trzonek miotły i pognał do przodu, pochylając się, żeby jeszcze bardziej przyspieszyć. To była jego szansa na pokonanie Pottera, którego nigdzie nie widział, ale nie przejmował się nim w tym momencie. Czuł, że jest już blisko.
Szarpnął gwałtownie Nimbusem, omal z niego nie spadając, gdy Harry nagle pojawił się przy jego prawym boku, rozpędzony i znacznie szybszy.
Zaklął pod nosem, niemal kładąc się na miotle. Wyciągnął prawą dłoń, już czując te drobne skrzydełka uderzające o jego skórę, choć znicz wydawał się być jeszcze daleko. Uciekał przed nimi, a oni, ramię w ramię, gonili go.
- Dalej... - mruknął, wyciągając się do przodu. - Jeszcze trochę...
To była chwila. Potter wskoczył na trzonek miotły, jakimś cudem utrzymując równowagę, a następnie - ku jego przerażeniu - rzucił się do przodu, łapiąc znicz w prawą dłoń i ściskając go mocno. Nie to jednak przejęło Dracona. Gryfon, nie mając już kontaktu z Nimbusem, zwyczajnie zaczął spadać. Draco zapikował ostro w dół, starając się dogonić spadające ciało. Czuł przerażenie wspinające się po kręgosłupie, gdy maksymalnie wyciągał się do przodu, próbując złapać dłoń, kawałek jego szaty, COKOLWIEK.
I nagle wszystko zamarło. Potter znajdował się już tylko dwie stopy nad ziemią, gdy pod nim zmaterializował się Nimbus, na który brunet opadł z zaskakującą gracją, śmiejąc się radośnie. Malfoy zamrugał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że zaraz się rozbije. Poderwał miotłę gwałtownie w górę, tracąc równowagę i spadając na boisko. Przeturlał się po nim, boleśnie tłukąc sobie łokieć i zaklął, gdy dostrzegł krew na murawie.
- Kurwa! - warknął. Dotknął dłonią twarzy i bez zaskoczenia dostrzegł krew na palcach. Skrzywił się. Przypuszczał, że w trakcie upadku rozciął łuk brwiowy.
- Draco! - krzyk Pottera wypełnił jego umysł i po lekkim oszołomieniu, przypomniał sobie, dlaczego spadł. Od razu poczuł jak krew burzy mu się w żyłach przez tego idiotę.
- Nic ci nie jest?! - Gryfon dopadł do niego, od razu łapiąc jego twarz w dłonie i sprawdzając ranę, z której wciąż płynęła krew. Wyglądał na zmartwionego i w każdej innej sytuacji Draco zmiękłby na ten widok, ale teraz był wściekły. Odepchnął zaskoczonego bruneta i wstał niezdarnie, dopiero teraz odczuwając ból głowy. Skrzywił się wyraźnie, ruszając przed siebie. Nie przejmował się miotłą, która została na boisku i prawdopodobnie mogła ulec zniszczeniu oraz Potterem, który spoglądał za nim z oszołomieniem widocznym na twarzy.
- Malfoy! Czekaj! Co się stało?!
Harry wyraźnie nie dawał za wygraną i już po chwili znów był przy nim, łapiąc rękaw jego szaty.
- Wszystko w porządku?
Malfoy zacisnął dłonie w pięści, prosząc Merlina o cierpliwość.
- Mogłeś się zabić! - wycedził, zaciskając mocno szczęki.
- Co? - Gryfon zamrugał, robiąc głupią minę. - Ale to ty spadłeś. Jak się czujesz?
- Potter..! - syknął, zatrzymując się gwałtownie w miejscu. Złapał go za ramiona i potrząsnął. - Rzuciłeś się w pierdoloną przepaść, żeby złapać tego głupiego znicza! Myślałem, że spadasz, ty idioto! Skąd mogłem wiedzieć, że to jakoś twoja chora sztuczka?! - Jego szare oczy były koloru burzowego nieba, a alabastrowe policzki pokryły się delikatną czerwienią ze złości. - Spadałeś, Potter! Kurwa, jak myślisz, dlaczego spadłem?! Bo chciałem cię ratować!
- A-ale... - Harry miał na tyle przyzwoitości, że zdawał się być naprawdę zawstydzony i zmieszany.
- Daj spokój, Potter - burknął, odsuwając się. - Muszę iść do Pomfrey. Sam.
Odszedł szybkim krokiem, pozostawiając za sobą zszokowanego Pottera.
Krew wciąż spływała po jego twarzy, pozostawiając plamy na aksamitnej szacie.

***

Po wypiciu obrzydliwego eliksiru na ból głowy, zasklepieniu rany dyptamem i otrzymaniu okładu z dyptamu na bolący łokieć, Draco mógł w końcu opuścić Skrzydło Szpitalne. Szybko zorientował się, że wybiła już pora kolacji, a on nie jadł nawet obiadu. Czas zdawał się płynąć w zastraszającym tempie. Zawahał się, nie wiedząc, czy powinien udać się do Wielkiej Sali na wspólny posiłek, na którym z pewnością spotka Pottera (złość wciąż mu nie przeszła), czy może wrócić do swoich komnat i zjeść w spokoju. W końcu zdecydował się na spożycie kolacji wraz z innymi, nie chcąc po raz kolejny opuszczać wspólnych posiłków ze względu na Gryfona.
Wielka Sala nie była pełna, ale niemal wszyscy profesorowie byli obecni. Nie widział tylko Hagrida, który zapewne siedział z tym swoim zapchlonym kundlem, jak myślał o nim Draco.
Zajął swoje stałe miejsce, witając się ze wszystkimi krótko i sięgnął po kawałek pieczonego indyka, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Od razu wiedział, czyje oczy usilnie wypalają mu dziurę w twarzy, ale nie miał zamiaru odwracać się i z nim rozmawiać. Wciąż był wściekły na Pottera za jego głupie żarty. To wcale nie było zabawne, a on nie chciał czuć po raz kolejny tego paraliżującego strachu, który go oblał, gdy myślał, że Harry spadnie i się zabije.
Przymknął na chwilę oczy, starając się wyrzucić z głowy obraz spadającego ciała. Nie było to łatwe.
- Daj spokój Severusie...
- Nieznośne, ograniczone bachory, które...
- Och, przesadzasz - przerwała mu McGonagall, wywracając oczami. - Lepiej nam powiedz, co słuchać u Alice.
Oczy Dracona rozwarły się w szoku.
Alice?
Severus skrzywił się, jakby zjadł cytrynę.
- Nic, co cię zainteresuje - burknął nieprzyjemnie.
- Doprawdy, nie mam pojęcia jak ona z tobą wytrzymuje...
W tym momencie blondyn poczuł jak kawałek indyka zatrzymuje się w jego przełyku. Oczy wyszły mu na wierzch, gdy charknął, starając się wykrztusić kawałek mięsa. Na jego szczęście, bądź też nieszczęście, ten właśnie moment wybrał sobie Hagrid na wejście do Wielkiej Sali. Draco nie wiedział, jak to się stało, że w jednej chwili znalazł się przy nim, uderzając swoją potężną dłonią pomiędzy jego łopatki. Ślizgon poleciał do przodu, wypluwając po drodze swoje płuca i przy okazji kawałek indyka, który z powrotem wylądował na jego talerzyku. Poczuł jak czerwień zalewa jego policzki. Co za wstyd...
- D-dziękuje... - wysapał, czując jak przełyk pali go żywym ogniem.
- Nie ma sprawy, Malfoy! - huknął Hagrid, podchodząc do swojego miejsca i siadając na nim z gracją godną półolbrzyma.
Czy ten dzień mógł być gorszy?
Właśnie wtedy poczuł dłoń na swoich plecach, która delikatnie, w opiekuńczym geście przejechała po całej ich długości. Draco spiął się automatycznie, od razu wiedząc do kogo należała owa dłoń.
- Wszystko w porządku? - Usłyszał z boku, ale nie odwrócił się.
- T-tak.
Wziął łyk wody, która zmaterializowała się przed nim i skrzywił się na ból przełyku. Chyba znów będzie musiał odwiedzić Pomfrey.
- Musisz bardziej uważać, Draco. - McGonagall wtrąciła swoim profesorskim tonem. - To mogło źle się skończyć.
Draco pokiwał słabo głową, mając już dość wszystkiego. Tej szkoły, Pottera i ataków na jego biedne, ślizgońskie życie. Już nigdy nie zje indyka. Nigdy.