sobota, 26 września 2015

Bonus - Drugi raz

Hejka! Cały tydzień siedzenia w domu, więc szybciutko przybywam z bonusikiem.
Dziękuję wszystkim za komentarze i pozdrawiam ;)

______________________________________________________________________________

Trochę niepewnie wszedł do pubu, oddychając z ulgą, gdy dostrzegł, że wnętrze niczym nie różni się od zwykłego baru, a goście zachowują się całkiem normalnie. Gdy przechodził tą konkretną ulicą, dostrzegł kilku osobników, którzy wprawili go w lekkie zdumienie, choć nie poczuł żadnych negatywnych emocji względem nich. Po prostu na co dzień nie obcował z takimi ludźmi.
- Piwo - mruknął, zajmując jedno z wolnych miejsc przy barze.
- Już się robi. - Całkiem przystojny, czarnowłosy barman zmierzył go wzrokiem, uśmiechając się delikatnie. - Nigdy cię tu nie widziałem.
- Bo nigdy mnie tu nie było - burknął mimowolnie. Dostrzegał spojrzenie chłopaka i nie podobało mu się to. Barman był przystojny, ale był też brunetem, co od razu go dyskwalifikowało. Zresztą... wciąż nie był pewien, czy chciał to dziś zrobić.
Przyszedł tu od razu po kłótni z żoną. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, gdy wściekły wyszedł z domu, a w przypływie chwili zdecydował się przyjechać na Liberty Avenue i wreszcie zrozumieć swoją naturę. Gdy mijał lokale znajdujące się na tej ulicy, stchórzył i postanowił wejść do najzwyczajniej wyglądającego baru. Miał nadzieję, ze po wypiciu niewielkiej ilości alkoholu, nabierze odwagi, by przejść się do jednego z klubów.
Wziął łyk piwa, mimo wszystko nie czując się najlepiej. Nie był już zdenerwowany, a zwyczajnie zrezygnowany. Stracił trzy lata, rzucił całe swoje życie i poświęcił się, a to wszystko dla kłamstwa. Doskonale pamiętał ten dzień, kiedy Ginny złapała go po lekcjach i poprosiła o rozmowę. Wiadomość, że dziewczyna jest w ciąży i to właśnie z nim, uderzyła w niego z taką mocą, że na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Jeden błąd spowodowany nadmierną ilością alkoholu oraz brakiem świadomości i jego dotychczasowe życie dobiegło końca.
Wrócili do siebie, choć ich związek nie wyglądał już tak jak wcześniej. Nie mógł jej dotykać, całować, będąc świadomym swych uczuć do Harry'ego. Obserwował jego i Malfoya, za każdym razem czując ból. To nie były najlepsze chwile w jego życiu.
W dniu upadku Voldemorta (już nie bał się tak o nim mówić), gdy dowiedział się, że Malfoy zdradził i wystawił Harry'ego na śmierć, oszalał. Pokłócił się wtedy z Ginny, wykrzykując jej w twarz, że nigdy nie poczuje do niej tego co do Pottera. Pamiętał tę kłótnię doskonale, ponieważ dziewczyna poczuła się gorzej i zasłabła. Wtedy też wszyscy dowiedzieli się o jej ciąży, a jego dręczyły wyrzuty sumienia. Państwo Weasley byli wściekli i oczywiście zgodnie stwierdzili, że wszystko było jego winą; że uwiódł ich niewinną córeczkę. Dean myślał w tamtym momencie, że jego życie nie może być gorsze. Mylił się.
Harry'ego odwiedził w szpitalu kilka dni po tym jak brunet próbował odebrać sobie życie. Był przerażony jego stanem i obojętnością. Chciał zostać z nim, pomóc mu i wesprzeć w trudnych chwilach. Nie mógł jednak tego zrobić, bo miał na głowie Ginny i dziecko, którymi musiał się zająć.
- Kocham cię - szepnął, całując go w czoło. Kilka dni później on i Ginny rzucili szkołę, postanawiając kontynuować naukę indywidualnie.
Nie był gotów na ślub i dziecko. Nigdy nawet nie zastanawiał się nad tym, czy chce zakładać rodzinę, a Harry... Harry zmienił wszystko.
Mimo przerażenia i niechęci, ożenił się z Ginny Weasley i z pomocą jego mamy, przeprowadzili się do Australii, gdzie mieszkała jego ciocia.
Na początku rudowłosa była zachwycona, z ulgą żegnając Anglię, ale jej zadowolenie szybko wyparowało, gdy dowiedziała się, gdzie będzie pracował Dean. Jego ciotka prowadziła mugolską firmę i załatwiła mu całkiem niezłą posadę, co nie podobało się najmłodszej Weasley. Dziewczyna chciała, żeby zdał owutemy i rozpoczął pracę w Ministerstwie Magii. Przy tym w ogóle nie myślała o pieniądzach, których nie mieli i których potrzebowali. Dean przez trzy lata, dzień w dzień trenował cierpliwość, której naprawdę potrzebował.
Był dobrym mężem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Był młody, ale pracował już, zarabiał na rodzinę i spełniał wszystkie zachcianki żony, cierpliwie znosząc jej zmienne nastroje. Nigdy na nią nie krzyknął. Pamiętając ten jeden raz, gdy dziewczyna zemdlała z jego powodu, za każdym razem, gdy chciał podnieść głos, zaciskał zęby i hamował się.
Nie uprawiali seksu. Ginny czasami próbowała coś zainicjować, ale Dean zawsze odsuwał się z przepraszającym uśmiechem i przenosił się na kanapę. Mógł dać jej wszystko, ale nie to. Nie potrafił.
Rudowłosa była już w zaawansowanej ciąży, gdy wypadła mu delegacja i został zmuszony do wyjazdu na drugi koniec kraju. Telefon zadzwonił w nocy. Ginny urodziła, ale dziecko... dziecko było martwe. Chłopak nie mógł powiedzieć, że go to nie ruszyło. Mimo wszystko, przez te kilka miesięcy przyzwyczaił się do myśli, że będzie ojcem. Nie mógł jednak pozwolić sobie na załamanie, ponieważ musiał być wsparciem dla Ginny, która bardzo to przeżyła. W końcu był jej mężem.
Rok po tym wydarzeniu, gdy ich życie powoli się uspokajało, a Dean wreszcie postanowił zrobić coś dla siebie, Ginny zapragnęła dziecka. Chłopak nie był przekonany, ponieważ nie chciał znów przechodzić przez to wszystko, a przede wszystkim nie chciał uprawiać seksu z dziewczyną. Zgodził się jednak, ponieważ w głowie wciąż miał wspomnienie zapłakanej, zrozpaczonej dziewczyny. I właśnie tak rozpoczął się okres pełen nieudanych prób i niesatysfakcjonującego seksu. Z każdą kolejną próbą Ginny denerwowała się coraz bardziej, a on zaczął uciekać przed jej gniewem do galerii sztuki, którą kupił i która była jego marzeniem. Miejsce było niewielkie i pierwsza wystawa, która była równoznaczna z otwarciem, była wystawą jego prac. Pamiętał, że czuł się wtedy okropnie zdenerwowany, bo nie wiedział, czy jego prace nadają się do czegokolwiek, ale oczywiście rudowłosa nie zwróciła na to uwagi. Zawsze liczyła się tylko ona i jej potrzeby. Dean się przyzwyczaił.
Prawie rok starali się o dziecko. Po pewnym czasie frustracja udzieliła się również Thomasowi, który miał już dość tych prób i seksu pozbawionego jakiejkolwiek bliskości, czy namiętności. Poza tym zupełnie nie mógł tego zrozumieć. Za pierwszym razem wystarczył jeden nieszczęśliwy raz, a teraz... Nawet nie miał siły, by docenić ironię. W końcu zdecydował się na badanie. Nie mówiąc nic Ginny, poszedł do mugolskiego lekarza i przebadał się. A dziś otrzymał wyniki.
- Musimy porozmawiać - mruknął, gdy wszedł tego popołudnia do salonu.
- Tak, koniecznie. - Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie, podchodząc do niego i składając na jego ustach delikatny pocałunek.
Dean z ledwością powstrzymał grymas.
- Kochanie muszę ci o czymś powiedzieć...
- Ja też - burknął. Kartę z wynikami wciąż trzymał w dłoni. Starał się być spokojny, ale naprawdę nie było to łatwe. Jak miał się nie denerwować po tym, czego się dowiedział?
- Najpierw ja. - Złapała go za dłoń i pociągnęła go na kanapę. Westchnął, ale nie zaprotestował, zajmując miejsce na sofie i mając już dość tej szopki. - A teraz słuchaj uważnie. - Wyglądała na szczęśliwą, co było całkiem niezwykłe, patrząc  na jej zachowanie w ostatnich tygodniach. - Udało się!
- Co się udało? - mruknął, marszcząc brwi.
- Jestem w ciąży, Dean. Będziemy mieli dziecko!
Chłopak zamarł, ściskając w dłoni wyniki badań.
- To chyba jakiś żart... - syknął.
- Nie cieszysz się?! - Uśmiech od razu spłynął jej z twarzy, a oczy zwęziły się niebezpiecznie.
- A z czego mam się cieszyć?! - warknął, podnosząc się gwałtownie i rzucając w nią wynikami. - Z tego, że cały czas kłamałaś?!
- Co to jest? - Zerknęła na kartę.
- Sama zobacz. - Uśmiechnął się drwiąco, zupełnie nie w swoim stylu. - Zostawiłem dla ciebie wszystko, dbałem o ciebie i opiekowałem się tobą, a ty zrobiłaś mi coś takiego?!
- Ja... - Wyraźnie zbladła, wczytując się w treść karty. - To...
- Ta, wydało się - prychnął. - Jestem bezpłodny. Nie byłem nawet ojcem dziecka, dla którego się z tobą ożeniłem. - Pokręcił głową i odwrócił się, przechodząc do przedpokoju. - To koniec. Znikniesz z mojego życia raz na zawsze.
I wyszedł, jakimś cudem lądując w tym miejscu. Gdy w jego szklance nie było już alkoholu, dał znak barmanowi, zamawiając jeszcze raz to samo.
- Hej.
Drgnął, gdy poczuł ruch obok siebie i usłyszał wyraźnie męski głos. Zerknął w bok i ujrzał mniej więcej chłopaka w swoim wieku, który przysiadł na stołku obok.
- Cześć - mruknął, lustrując go wzrokiem. Chłopak miał brązowe, trochę przydługie włosy, zaskakująco duże, jasnobrązowe oczy i wąskie wargi. Nie był przystojny, a wręcz przerażająco zwyczajny, co w dziwny sposób podobało się Deanowi.
"Tak inny od Harry'ego" - pomyślał, upijając trochę piwa. - "Idealny"
- Poproszę piwo. - Chłopak wyglądał na trochę poddenerwowanego, gdy składał zamówienie.
- O. Ethan. - Barman uśmiechnął się krzywo, zerkając na Deana. - Chyba coś ci się pomyliło. To nie twoja liga.
Chłopak - Ethan zacisnął wargi i odwrócił wzrok, nie odpowiadając. Tymczasem Thomas był naprawdę zaskoczony słowami barmana, który raz po raz spoglądał na niego z zainteresowaniem. Postanowił jednak nie komentować jego wypowiedzi, a zwrócić się bezpośrednio do szatyna. Starał się ukryć swoje zdenerwowanie pod maską pewnego uśmiechu. Nigdy nie zagadywał innego chłopaka. Nie w ten sposób i nie z takimi zamiarami, które powoli kiełkowały się w jego głowie.
- Jestem Dean. - Wyciągnął dłoń w jego stronę, którą Ethan szybko uścisnął, patrząc na niego spod długich rzęs.
- Ethan.
- Twoje piwo. - Szklanka z alkoholem stuknęła o blat głośniej niżby wypadało.
- Dzięki. Gdzie Jake?
- Nie mówił ci, że ma dziś wolne, gdy cię ostatnio pieprzył? - Uśmiechnął się bezczelnie.
- Ja... - Ethan spuścił wzrok, wyraźnie zażenowany. Wziął swoje piwo, posłał Deanowi przepraszające spojrzenie i mruknął:
- Przepraszam za to. - Głos miał wyraźnie zrezygnowany. - Pójdę już. - Odszedł, zajmując wolny stolik w najdalszym kącie sali.
- Jaki masz problem? - Spojrzał ostro na barmana i wziąwszy swoje piwo, ruszył za chłopakiem. Było w nim coś... intrygującego.
- Hej, mogę się przysiąść...? - zapytał, już stawiając szklankę na niewielkim stoliku.
- A chcesz...? - Jego niesamowicie duże oczy rozwarły się jeszcze szerzej przez co wyglądał trochę komicznie.
- Inaczej bym nie pytał. - Zajął miejsce naprzeciwko szatyna. - Ten barman... - Skrzywił się. - Nie lubię takich ludzi. Dlaczego nic mu nie powiedziałeś?
- A co miałem powiedzieć?
- No nie wiem... Jakoś zareagować. Obraził cię.
- Po co? - Wzruszył ramionami. - Przecież miał rację.
Dean uniósł brew, patrząc na niego z niezrozumieniem, co chyba speszyło Ethana, który szybko spuścił wzrok.
- Znaczy... Eee... No ty jesteś taki... no... przystojny, a ja... - Skrzywił się.
Czarodziej zmieszał się, choć zrobiło mu się przyjemnie, gdy szatyn skomplementował go. To było miłe.
- Masz niską samoocenę? - zapytał z ciekawością.
- Nie wiem. - Po raz kolejny wzruszył ramionami. - Możemy o tym nie rozmawiać?
- Jasne. - Wziął łyk alkoholu. - Podobają mi się twoje oczy. Są naprawdę... duże.
- Są dziwne - mruknął, jakby zapadając się w sobie.
Deanowi to nie umknęło, ale nie skomentował. Widział, że chłopak miał dużo kompleksów i nie było sensu przekonywać go teraz, że jest inaczej, niż on myśli.
- Ja uważam inaczej - mruknął, patrząc na niego uważnie. Nagle nabrał ochoty, aby czegoś... spróbować. - Mogę coś zrobić?
Ethan wyraźnie drgnął na te słowa i wyprostował się, posyłając mu zaciekawione spojrzenie.
- T-tak...
Thomas uśmiechnął się z napięciem, przesunął swoją szklankę bardziej w bok i wychyliwszy się ponad stolikiem, dotknął swoimi wargami jego ust. To był niewinny, bardzo delikatny pocałunek, który nie trwał dłużej niż kilka sekund, ale podobał się Deanowi, który uśmiechnął się szeroko, odsuwając się. W jego policzkach pojawiły się niewielkie dołeczki, które sprawiły, że wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż zwykle.
- To było... przyjemne. - Ethan poczerwieniał, patrząc na drugiego chłopaka z czymś na kształt zachwytu. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Taki facet zwrócił na niego uwagę... To nie zdarzało się zbyt często.
- Mam nadzieję - zaśmiał się nieco nerwowo i opróżnił szklankę duszkiem, czując jak przez ten pocałunek zrobiło mu się sucho w ustach. To był jego drugi pocałunek z chłopakiem i odkrył, że chciał więcej. Znacznie więcej.
- Ile masz lat, Ethan?
- Eee... siedemnaście. Dlaczego...?
- Zupełnie nie wiem, jak się za to zabrać, więc zapytam wprost: chcesz stąd wyjść?
- Wyjść...? - Oblizał pospiesznie dolną wargę, czując już jak przyjemne mrowienie rozchodzi się po jego ciele. Skinął szybko głową. Miał mieć seks z Deanem!
- Świetnie. Chodź. - Wstał, wyciągnął portfel i rzucił kilka banknotów na stół, płacąc też za chłopaka. Pieniądze nie były teraz najważniejsze.
Lawirując między stolikami, opuścili bar, odprowadzeni przez pełne niedowierzania spojrzenie ciemnowłosego barmana.
Dean może wyglądał na pewnego siebie i wiedzącego czego chce, ale w środku był niepewny i podekscytowany.
Gdy znaleźli się na zewnątrz, odetchnął głęboko świeżym powietrzem i spojrzał na szatyna.
- Wolałbym iść do ciebie, albo jakiegoś hotelu.
- Może być u mnie.
- Ok. Zaraz złapiemy jakąś taksówkę...
- Nie, nie ma potrzeby. Mieszkam niedaleko, więc jeśli nie przeszkadza ci krótki spacer...
- W takim razie prowadź. - Uśmiechnął się pewnie.
Thomas nie miał nic przeciwko spacerowi, a nawet był z niego zadowolony. Musiał odetchnąć i się uspokoić, bo w środku był jednym wielkim kłębkiem nerwów.

***

Droga minęła im w niekomfortowej ciszy, ale nie próbowali jej przerywać. Ethan zaprowadził go do niezbyt przyjemnej dzielnicy, gdzie królowały rozpadające się kamienice, rozwalone kosze na śmieci i zniszczone przystanki autobusowe. Skierowali się do jednej z kamienic i Dean zauważył zażenowanie na twarzy chłopaka, gdy weszli do środka i znaleźli się na obskurnej klatce schodowej. Nie powiedział jednak nic, wspinając się po schodach. Gdy znaleźli się na trzecim piętrze, Ethan podszedł do jasnych, drewnianych drzwi i otworzył je.
- Um... wchodź. - Zazwyczaj nie zapraszał mężczyzn do siebie, bo wstydził się miejsca, w którym mieszkał, ale tak bardzo chciał zrobić to z Deanem, że nie miał innego wyboru. Na hotel nie było go stać.
Dean pewnie wszedł do środka, jakoś dziwnie uspokojony przez to otoczenie. Wiedział, że szatyn wstydził się swojego mieszkania, które w żaden sposób nie przeszkadzało Thomasowi.
- Mieszkasz sam? - zapytał, zdejmując buty.
- Mhm... Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki. - Zbliżył się do niego, kładąc jedną z dłoni na jego boku. - A twoi rodzice?
- Nie mieszkamy razem.
Deana zdziwiło trochę to oświadczenie, ponieważ chłopak miał dopiero siedemnaście lat... Nie drążył jednak, bo Ethan przybliżył się bardziej do niego, obejmując go za kark. Thomas westchnął, tak naprawdę nie wiedząc, co powinien robić i pochyliwszy się, bo chłopak okazał się od niego niższy o co najmniej pół głowy, pocałował go. Muskał jego usta subtelnie, na początku rozkoszując się ich fakturą i smakiem, a dopiero później naparł na nie mocniej, wymuszając wpuszczenie go do środka. Liznął dolną wargę zanim wsunął język do wnętrza jego ust, badając je dokładnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał oddech, dopóki nie poczuł, że dłużej tak nie wytrzyma i odsunął się. Obaj dyszeli, policzki Ethana nabrały kolorów, a w oczach pojawiło się pragnienie.
- Rozbierz się... - Nawet nie wiedział, kiedy wsunął dłoń pod jego koszulkę, dotykając miękkiej skóry.
- Mhm, dobrze... - Szatyn skinął głową i odsunął się, najpierw ściągając koszulkę, a później sięgając do paska, który z wprawą rozpiął.
Przełknął ślinę, obserwując nagą klatkę piersiową chłopaka. W swoim życiu widział wiele męskich torsów, ale nigdy w takiej sytuacji. Kusiło go, żeby zerknął w dół, gdy Ethan pozbył się bokserek, ale nie zrobił tego, przysuwając się do niego i kładąc jedną z dłoni na jego płaskiej klatce. Rozsunął palce, muskając niewielkie sutki, które stwardniały pod jego dotykiem.
To było dobre. Patrzenie na zupełnie płaską, męską klatkę piersiową. Podobało mu się.
Pochylił się, odchylając jego głowę w bok i wytyczając mokrą ścieżkę pocałunków na jego szyi. Przy tym badał dłońmi jego chude ciało, dotykając brzucha, wystających kości biodrowych, łopatek, aż w końcu zjechał na pośladki, łapiąc je mocno i dociskając go do siebie.
Ethan jęknął, trzymając się mocno jego karku i ocierając się o niego biodrami.
- Też chcę cię zobaczyć... - szepnął, składając drżący pocałunek na jego brodzie.
Dean całkowicie poddał się instynktowi. Całował i dotykał to chętne ciałko, jednocześnie wciąż nie patrząc na jego penisa. Bał się tego. O ile z dotykaniem jego pośladków nie miał problemu, o tyle bał się swojej reakcji na widok stojącego penisa innego chłopaka. Był już na wpół twardy i nie chciał tego zmieniać.
- Chodź do sypialni... - mruknął, raz po raz całując wąskie wargi.
- Mhm... - Chłopak złapał go za dłoń i nie odsuwając się od niego, ruszył na oślep do tyłu.
Thomas roześmiał się, trzymając go mocno w pasie i rozgorączkowanym wzrokiem wpatrywał się w jego duże, błyszczące oczy. Naprawdę mu się podobały.
Gdy dotarli do sypialni, Dean pchnął zaskoczonego chłopaka na łóżko, które skrzypnęło ostrzegawczo. Teraz mógł przyjrzeć się dokładnie jego ciału, łącznie z członkiem. Przełknął ślinę. Penis chłopaka był średniej wielkości, otoczony niewielką, rzadką kępką ciemnych włosków. Stał dumnie na baczność, wyraźnie gotów na dalszą zabawę, a Dean z ulgą poczuł, że nie zrobiło mu się jakoś nieprzyjemnie na ten widok.
Ethan musiał poczuć dyskomfort, będąc tak lustrowanym przez niego, bo poruszył się niespokojnie i spojrzał na niego co najmniej niepewnie.
- N-nie podobam ci się? - szepnął, a Dean usłyszał w jego głosie tyle goryczy, że aż go wcięło na moment. Później sięgnął dłonią do guzików swojej koszuli, nie odpowiadając. Naprawdę, Ethan był okropnie zakompleksionym dzieciakiem.
Gdy był już nagi, wsunął się na łóżko, zawisając nad szatynem. Pochylił się do jego ucha, gryząc płatek i szepcząc:
- Jesteś takim głuptasem, Ethan...
Chłopak drgnął pod nim nerwowo, ale sięgnął do jego członka, obejmując go i od razu poruszając po nim dłonią.
Starszy chłopak sapnął na ten dotyk i uśmiechnął się, mrużąc swoje brązowe oczy. Z lekkim wahaniem sięgnął do jego członka - mniejszego i szczuplejszego, i zacisnął na nim dłoń. Czucie innego penisa w swojej dłoni było elektryzującym doznaniem.
Masturbowali się nawzajem, całując się i ocierając o siebie, i Deanowi było naprawdę wspaniale, chciał już zrobić kolejny krok, ale zupełnie nie wiedział jak.
- Ethan...? - mruknął, by po chwili zassać jego dolną wargę.
- Hmm...? - Chłopak pod nim podrygiwał biodrami i jęczał cicho prosto w jego usta.
- M-muszę ci coś powiedzieć...
- Nn... później...
Dean westchnął i z trudem oderwał się od młodszego chłopaka, który burknął coś cicho, patrząc na niego zamglonym wzrokiem.
- Chciałbym zrobić coś więcej... - mruknął, mechanicznie głaszcząc go po udzie. - Ale... - Po raz pierwszy pokazał po sobie zdenerwowanie i skrępowanie. - Nie wiem jak...
- Jak to? - Chłopak zmarszczył brwi, oddychając szybciej niż zwykle. Był zgrzany, cholernie podniecony i miał ochotę na jeszcze więcej przyjemności, jaką dawał mu Dean.
- Ja... - Czuł, że się rumieni, ale na szczęście jego kolor skóry nie pozwalał na to, by czerwone plamy były widoczne. - Nigdy nie robiłem tego z chłopakiem.
- Żartujesz? - Ethan parsknął, trąc swoim udem o biodro chłopaka, ale znieruchomiał, gdy ujrzał jego poważne spojrzenie. - Nie żartujesz. - Przesunął wzrokiem po jego wyeksponowanym, harmonijnym ciele i zatrzymał się przy jego kutasie. Oblizał usta. Chciał go. - Nigdy bym się nie domyślił, gdybyś mi nie powiedział...
Thomas uśmiechnął się, traktując jego słowa jako komplement. Zmarszczył jednak brwi, gdy szatyn odsunął się od niego.
Ethan sięgnął do niewielkiej szafki i wyciągnął z niej tubkę lubrykantu i prezerwatywę.
- Wszystko ci pokażę - mruknął, układając się na łóżku z szeroko rozstawionymi stopami i zgiętymi kolanami, przez co jego tyłek i dziurka były idealnie wyeksponowane.
Starszy chłopak przełknął ślinę i złapał swojego penisa, gdy ujrzał jak mokry palec Ethana pieści z zewnątrz maleńką dziurkę, a następnie zaczyna się w niej zagłębiać.
Widok był niesamowity. Dziurka chłopaka pulsowała, wręcz wciągając w siebie najpierw jeden, a później drugi palec szatyna. Dean czuł jak robi mu się gorąco od tego widoku. Pochylił się bardziej, żeby lepiej widzieć i wtedy Ethan rozsunął w sobie palce, a on mógł ujrzeć jego różowiutkie wnętrze.
- Jest rozkoszna - zaburczał, gdy fiut drgnął mu na ten widok. Westchnął cicho i nagle, niespodziewanie nawet dla siebie, pochylił się bardziej i liznął jego wejście wraz z palcami.
- Och! - Chłopak krzyknął i poderwał biodra, dysząc. - D-dean...
- Chcę już tam być... - wymruczał, patrząc na niego z rozgorączkowaniem. Jeszcze nigdy nie był tak podniecony jak w tym momencie.
- Nn... już możesz... - Ethan sięgnął na oślep i podał mu paczuszkę z prezerwatywą.
Thomas założył ją szybko i podsunął się bliżej, łapiąc go pod kolanami. Był strasznie podniecony, ale wciąż niepewny. Bał się, że zrobi mu krzywdę, albo coś...
- Tylko powoli, dobrze?
- Mhm... - Dean zaczął powoli się w niego wsuwać i nagle poczuł tak cudowną i gorącą ciasnotę, że musiał się na chwilę zatrzymać, żeby nie dojść na miejscu.
- Uch... - stęknął i pochylił się nad nim bardziej, wsuwając się w niego do samego końca. Schował twarz w zgięciu jego szyi, wdychając zapach potu i mydła. - J-jak się czujesz?
- W porządku. - Ethan poruszył na próbę biodrami i po zastanowieniu oplótł go nogami w pasie. - Rusz się.
Kochali się szybko i mocno, nie szczędząc sobie pocałunków i rozpalonych spojrzeń. Szatyn nie należał do osób cichych w łóżku, co jeszcze bardziej nakręcało Deana, który wręcz szalał od nadmiaru emocji i doznań.
Brunet doszedł pierwszy, strzelając mocno w gumkę i opadając na młodszego chłopaka, przygniatając go do łóżka.
Ethan jęknął, ciesząc się, że sprawił rozkosz drugiemu chłopakowi i wsunął dłoń między ich ciała, masturbując się szybko. Też chciał dojść.
Gdy tylko orzytomniał i zorientował się, że szatyn nie miał orgazmu, uniósł się nieco i odtrąciwszy jego dłoń, samemu zaczął mu trzepać.
- Dalej, Ethan... - szepnął i pocałował go mocno. - Dojdź dla mnie...
Biodra młodszego powędrowały do góry, głowa została maksymalnie odchylona w tył, a on krzyknął, dochodząc.
Przez chwilę leżeli tak, uspokajając swoje drżące oddechy i zmęczone mięśnie, dopóki Dean nie spojrzał na swoją pobrudzoną dłoń. Czując skrępowanie i nie bardzo wiedząc, czym może się wytrzeć, zapytał neutralnie:
- Gdzie masz łazienkę?
- Po prawo. - Pierwsze ukłucie rozczarowania pojawiło się, gdy Dean zniknął za drzwiami łazienki, zamiast zostać i przytulić go do siebie. Ethan lubił się przytulać, ale rzadko miał okazję, ponieważ facetom zazwyczaj zależało tylko na jego dupie. Już nawet nie pamiętał, kiedy obudził się z jakimś mężczyzną w łóżku. Zawsze wszyscy uciekali zaraz po, nim zdążył jakoś ich przekonać do zostania na noc.
Poprawił się na łóżku, pochmurniejąc. Naprawdę nie chciał, żeby Dean wychodził. Było zaskakująco dobrze jak na fakt, iż to był jego pierwszy raz z chłopakiem. W jakiś sposób był z siebie dumny, że to on - taki nijaki i niepozorny chłopak był jego pierwszym.
Nieświadom myśli kochanka, Dean wrócił do pokoju z czyściutkimi dłońmi i delikatnym uśmiechem. Było mu cudownie i miał nadzieję, że Ethan będzie chciał to jeszcze powtórzyć.
- Zostaniesz? - Młodszy chłopak spojrzał na niego z jakimś dziwnym zrezygnowaniem.
Zmarszczył brwi.
- Jasne. A... nie chcesz? - Poczuł się głupio. Co jeśli Ethan chciał, żeby sobie poszedł?
- Chcę! - Szatyn od razu ożywił się, przesuwając się i robiąc miejsce obok siebie. - Wskakuj.
Brunet uśmiechnął się i wsunął na łóżko, od razu przyciągając do siebie chłopaka.
- Jak było? - mruknął, całując go w czubek głowy.
- Mhm... dobrze - szepnął, wtulając się w niego z radością. Tak było... idealnie.

***

Ktoś szturchał go w ramię, wybudzając z bardzo przyjemnego snu, w którym nie miał żony i był wolnym człowiekiem.
- Ginny... - burknął, zakopując się bardziej pod kołdrą. - Jeszcze pięć minut...
Ethan zamarł z tacą w dłoniach, nie wiedząc, co zrobić. To było niemal jak policzek, a jego dobry humor od razu wyparował.
- To nie Ginny... - powiedział głośno, nie kryjąc żalu w swoim głosie. - Tylko ja.
Dean otworzył oczy, przekręcając się na plecy i patrząc na stojącego przy łóżku, szatyna. Zmieszał się nieco, nie wiedząc jak to odkręcić.
- Ethan... - Uśmiechnął się, siadając. - Zrobiłeś śniadanie?
- Jeśli nie przeszkadzają ci zwykłe jajka i tosty... - Wzruszył ramionami. Nie odniósł się do wcześniejszej sytuacji, nie oczekując wyjaśnień. Przecież wiedział, że Dean chciał go tylko na raz i nic więcej.
- Super. - Wyszczerzył się. - A kawa może jest?
- Proszę. - Chłopak usiadł obok i podał mu kubek z aromatycznym napojem.
- Dzięki. Kochany jesteś.
Ethan poczerwieniał, ale nie odezwał się. Śniadanie zjedli w ciszy, a gdy szatyn odniósł tacę do niewielkiej kuchni i wrócił do pokoju, nastała krępująca cisza.
- Wiesz... - Dean podrapał się po jednodniowym zaroście. - Chciałbyś może jeszcze się spotkać...?
- Chcesz się jeszcze spotkać...? - wymamrotał, otwierając szerzej oczy.
- Mhm, jeśli ty chcesz...
- Tak, pewnie. - Uśmiechnął się, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego Dean to robił. Przecież nie był jakiś wyjątkowy, a brunet mógł mieć każdego. Uśmiech jednak spłynął z jego twarzy, gdy zerknął na dłoń chłopaka. Ten chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że przez cały czas miał na palcu obrączkę. - Chcesz... um... chcesz, żebym był twoim kochankiem?
- Eee... Nie wiem, czy to odpowiednie określenie... - Thomas odwrócił wzrok. - Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie.
Ethan zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- A twoja żona?
- Co?! Skąd...?!
Młodszy chłopak wskazał na jego dłoń.
- Miałeś ją na sobie przez cały czas.
- Kurwa - zaklął i przetarł twarz dłońmi. - To nie tak, ok? - Spojrzał na niego niemal błagalnie. - To małżeństwo to zwykła farsa, która właśnie dobiegła końca. - Ściągnął obrączkę z palca, patrząc na nią z zamyśleniem. To był symbol jego porażki i trzech straconych lat. Wstał nagle, podszedł do okna i otworzywszy je, wyrzucił złoty krążek na ulicę. - I po kłopocie.
Szatyn rozchylił usta, patrząc na to w szoku.
- O-oszalałeś... - wyjąkał.
- Nie... - pokręcił głową, podchodząc do niego i obejmując go w pasie. - Po prostu zaczynam nowe życie.

sobota, 19 września 2015

Rozdział 35

Jestem, jestem! Miałam być wcześniej, ale oczywiście nie miałam weny, a później brak czasu zrobił swoje i tak wyszło :c Cały dzień poświęciłam dziś na pisanie, olewając resztę, więc mam nadzieję, że chociaż mi ten rozdział wyszedł xD
Wynik ankiety bardzo jasny i po przemyśleniach doszłam do wniosku, że druga część powstanie, choć z pewnością będzie krótsza. Informacje mam taką, że po tym rozdziale będzie kolejna przerwa (tym razem planowana) i będzie to równy miesiąc (mam nadzieję, że z przyczyn ode mnie niezależnych się nie przedłuży). W tym czasie pojawi się bonusik związany z jedną z postaci, która moim zdaniem zasługuje na własną historię. Jak myślicie, o kogo może chodzić?
Tak jeszcze w gwoli wyjaśnienia... Uwielbiam snarry i zawsze mam problem z wyborempomiędzy drarry i snarry, ale mogę was zapewnić, że to opowiadanie to DRARRY i snarry z pewnością się tu nie pojawi xD
To chyba tyle z informacji. Chciałam wam bardzo podziękować za komentarze i kliknięcia oraz za to, że wyczekujecie kolejnych rozdziałów ^^
Pozdrawiam ;)

_____________________________________________________________________________

Mdławy, intensywny zapach czekolady wdzierał się do nozdrzy i oszałamiał. Draco wciągnął go z przyjemnością, czując jak jego członek drga od samego zapachu. Miękkie, czarne kosmyki zawsze pachniały czekoladą. Wsunął w nie nos, ciesząc się ich miękkością i intensywną wonią. Później zsunął się w dół, skuszony oliwkową skórą i cudownie napiętą szyją, która aż prosiła się o pocałunki. Zaciągnął się jej zapachem i aż w nim coś zadrgało, gdy poczuł tę ulotną, niespotykaną woń. Tak pachniał tylko Harry.
- Cudowny... - Uniósł głowę, chcąc spojrzeć w te piękne, zielone oczy, ale... coś było nie tak. Strach ścisnął mu gardło, gdy nagle otoczenie zmieniło się, a oni nie byli już w ich wspólnej sypialni w lochach, a znajdowali się w jego rodzinnym domu. Harry leżał tuż przy nim w kałuży krwi, z pustymi, szeroko otwartymi oczyma.
- Nie... - Pokręcił gwałtownie głową, łapiąc go za ramiona i potrząsając nim. Był zimny. - Nie! To niemożliwe! Ty żyjesz! Musisz żyć!
Przebudził się gwałtownie, aż podrywając się do siadu. Przetarł spoconą twarz i wplótł dłoń w tłuste, brudne kosmyki. Oddychał spazmatycznie, usiłując uspokoić się po kolejnym koszmarze. Zawsze było tak samo. Zawsze na końcu Harry umierał, a on budził się, świadom swojej marnej egzystencji. Te sny tylko bardziej potrafiły uświadczyć go w przekonaniu, że zasługiwał na śmierć.
Nie wiedział ile już tu siedział. Dni, noce... wszystko zlewało się w jedno i stracił rachubę już dawno temu. Nie wiedział też, dlaczego procesy jeszcze się nie zaczęły. Nikt nic mu nie mówił, a strażnicy patrzyli na niego z pogardą, ale również wściekłością, bo jak zdążył już zauważyć, tylko nad nim się nie znęcali. Czasem słyszał krzyki innych więźniów i wiedział, że nie była to sprawka Dementorów, a strażników. Spostrzegł już, że Dementorów nie ma w Azkabanie. Najwyraźniej Ministerstwo nie chciało po raz kolejny ryzykować.
Rozejrzał się po swojej celi. Nic szczególnego. Kamienne ściany, niewielka, śmierdząca prycza i sedes w kącie, z którego z obrzydzeniem korzystał. Na początku był tym wszystkim przerażony, ale szybko się przyzwyczaił. Nie był wart więcej, niż wszystko, co go otaczało. Był nikim. Nazwisko "Malfoy" nie znaczyło już nic. Zresztą... czy kiedykolwiek było inaczej?
Poczucie winy paliło od środka. Zawsze po przebudzeniu było najgorzej. Wspomnienia atakowały jego zmącony umysł, a on nie potrafił znieść myśli, że naraził Harry'ego, że doprowadził do śmierci ich dziecka. Czuł nienawiść do samego siebie i wykańczało go to od środka.
Tęsknił. Każda sekunda w tym miejscu była koszmarem, ale głównie dlatego, że zbyt przyzwyczaił się do obecności Pottera w swoim życiu. Harry zawsze był obok. Przez ten rok stał się nieodłączną częścią jego życia i teraz, gdy został zmuszony do egzystowania bez niego... Merlinie, oddałby wszystko, byleby móc zobaczyć go raz jeszcze i upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Wiedział jednak, że to się już nie stanie. Gdy nadejdzie czas procesu, Harry na pewno się nie pojawi. Draco wątpił, by ten chciał go widzieć. Nie po tym wszystkim.
Zostały mu już tylko wspomnienia, choć nawet one nie przynosiły ukojenia. Bolały tak samo jak wszystko inne, a tęsknota rosła coraz bardziej.
Kraty szczęknęły, a on automatycznie zwrócił głowę w ich stronę i aż otworzył szerzej oczy, wyraźnie zaskoczony widokiem osoby, która właśnie weszła do środka. Utrzymywanie maski nie miało już sensu, a nawet jeśli, nie miał na to siły. Po raz pierwszy na jego twarzy widać było wszystkie emocje. Cały ból, rozpacz i rezygnację, którą czuł, od kiedy po raz pierwszy postawił nogę w tej celi.
- Dobrze cię widzieć. - Uniósł jeden kącik ust.
- Ciebie też, choć... nie wyglądasz najlepiej. - Pansy uśmiechnęła się delikatnie, starając się nie skrzywić. Jej przyjaciel nie wyglądał dobrze i... nie najlepiej też pachniał.
- Wybacz. Ciężko zadbać tu o odpowiednią prezencję. - Prychnął cicho. - Jak to zrobiłaś, że cię tu wpuścili? I nie powinnaś być teraz w Hogwarcie?
- Właśnie odwiedzam chorą matkę. - Założyła rękę na biodro. - Nie sądziłam, że mnie wpuszczą, ale chciałam chociaż spróbować. I okazało się, że to całkiem proste. Wiesz... - zawahała się - Myślę, że to dzięki niemu... Nie wyglądasz tak źle, jak się spodziewałam.
- To na pewno nie on. - Odwrócił wzrok. - Nie po tym, co mu zrobiłem. - Też go to zastanawiało, ale nie mógł uwierzyć, że to sprawka Harry'ego. Za bardzo go skrzywdził.
Spojrzał w końcu na dziewczynę, lustrując jej szczupłą sylwetkę swoimi szarymi, zbolałymi oczyma.
- Już wiesz, co będziesz robić po Hogwarcie? - zapytał.
- Blaise zaproponował mi układ. - Wzruszyła ramionami. - Zaraz po zakończeniu bierzemy ślub i wyjeżdżamy do Włoch. To lukratywny interes.
- Cieszę się. - Zgarbił się, całkowicie porzucając swoją prostą, dumną postawę. - Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa. Zawsze byłaś dobrą przyjaciółką.
- Draco, ja...
- Nie. Nie mów tego. Czasami lepiej tego nie mówić, wiesz? - Skrzywił się. - Nie wiesz może, kiedy zaczną się procesy? Chyba już trochę tu siedzę...
- Dwa tygodnie minęły od śmierci Sam-Wiesz-Kogo... - szepnęła, niepewna, czy mówić mu o wszystkim, co się w tym czasie wydarzyło. To nie były dobre wieści, ale czy mogło być gorzej? Chyba nie. Widziała, co dzieje się z jej przyjacielem i była przerażona. Nie takiego Dracona Malfoya znała. Ten wyglądał na zrezygnowanego, złamanego człowieka i Pansy ciężko było znieść jego widok.
- Draco... Procesy... One już się odbyły. Zostałeś tylko ty.
- Co?! - Poderwał głowę, patrząc na nią z wyraźnym przerażeniem. - Kiedy...?
- Kilka pierwszych dni. Ministerstwo szybko się z tym rozprawiło. Codziennie przeglądałam gazetę, szukając twojego nazwiska, ale ciebie nie było, więc postanowiłam to sprawdzić i jak widać, dalej żyjesz.
- To... - Wplótł palce we włosy, ciągnąc je lekko. - Nie rozumiem. - Co oni planowali? Dlaczego nie miał procesu wraz z innymi Śmierciożercami? Przełknął ślinę. - A... ojciec? Matka...? Co z nimi?
- Lucjusz otrzymał pocałunek.
Drgnął, ale nic nie powiedział. Ojciec zasłużył na taki los. Tak samo jak on.
- A matka? Czy ona też...?
- Nie. - Pokręciła głową, patrząc na niego z mieszaniną bólu i smutku. - Nie wiem jak on to zrobił, ale... Potter zadbał o jej uniewinnienie.
- H-Harry...? - Brzmiał na tak złamanego, gdy wypowiadał to imię, że Pansy aż się skrzywiła.
- Pisali o tym w Proroku. Wiesz, Wybawiciel bla bla bla, wstawił się za żoną Śmierciożercy bla bla bla...
- Cały Harry... - Uśmiechnął się smutno. - Z pewnością nikt nie ma teraz takich wpływów, jak on. - Zamilkł na chwilę, myśląc o tym, jak wielka była dobroć Gryfona. Nawet po tym wszystkim, co mu zrobił, on i tak zadbał o jego matkę. - Czyli... z matką wszystko w porządku, tak?
- Draco... - szepnęła, patrząc na niego z troską. - Kilka dni po tym, jak Narcyza wyszła, a Lucjusz otrzymał pocałunek... Znaleźli ją w przydzielonym jej mieszkaniu. Otruła się.
Zacisnął usta i odwrócił wzrok. Oczy zaszkliły się niebezpiecznie, ale nie pozwolił sobie na płacz. Zbyt wiele godzin spędził na tym wcześniej w celi, gnębiony wspomnieniami i wyrzutami sumienia.
- Przykro mi, kochanie...
- Nie... - Pokręcił głową. - W porządku. Niedługo nadejdzie moja kolej.
- Nie mów tak. W końcu siedzisz tu dłużej od innych... Może... może Potter nie pozwoli na proces?
Malfoy wybuchnął krótkim, gorzkim śmiechem.
- Zasłużyłem na każdą karę, jaką dla mnie wymyślą i nie mam nawet prawa myśleć, że Harry wstawi się za mną. Zabiłem nasze dziecko, Pans. Wyrzekłem się go i nazwałem "kurwą" przy tych wszystkich szaleńcach. Zasłużyłem na śmierć.
- Wiedziałeś? O dziecku?
- Nie... Nie miałem pojęcia.
- Nie przyszłam tu tylko dlatego, żeby upewnić się, że wciąż żyjesz. Tak naprawdę byłam niemal pewna, że tak jest. Po prostu pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć... - Wsunęła dłoń do kieszeni płaszcza i wyciągnęła zwitek papieru. Podeszła bliżej i podała go Draconowi, który spojrzał na złożoną stronę Proroka z dystansem i niechęcią.
- Co to jest?
- Myślę, że sam powinieneś to zobaczyć.
Westchnął i rozwinął kawałek gazety, a gdy ujrzał nagłówek pierwszej strony...
- Nie...

PRÓBA SAMOBÓJCZA HARRY'EGO POTTERA
Minęły dwa dni od kiedy Czarodziejski Świat został uwolniony spod rządów Sami-Wiecie-Kogo. Podczas gdy w naszym świecie panuje radość i na każdej ulicy można dostrzec bawiących się czarodziejów i czarownice, Harry James Potter - Wybawiciel, Ten Który Pokonał Sami-Wiecie-Kogo próbował odebrać sobie  życie. 
- Miałam nocny obchód - wspomina pielęgniarka, która znalazła pana Pottera i prawdopodobnie uratowała mu życie. - Krwi było tak dużo... Okropne. Naprawdę nie wiem jak udało mu się to zrobić, ale stłukł fiolkę z lekarstwem, która w żadnym innym wypadku by się nie potłukła. 

Draco nie był świadom, że płacze, dopóki jedna z łez nie spadła na kawałek gazety. Wtedy dopiero uniósł dłoń i dotknął  mokrego policzka. Czuł wzrok Pansy na sobie i było mu wstyd. Nie była to komfortowa sytuacja, ale czy można było na takową liczyć w miejscu takim jak to?
Spojrzał na fotografię, która była umieszczona w prawym, górnym rogu i wykrzywił wargi w cieniu uśmiechu. Zdjęcie było jeszcze z ich czwartego roku, kiedy to Potter brał udział w Turnieju Trójmagicznym. Pamiętał jak mu wtedy zazdrościł. A przynajmniej do czasu, gdy zobaczył na czym polega pierwsze zadanie. Właśnie wtedy, trochę nieświadomie, zaczął go podziwiać.
Draco nie był odważny. Wiedział co robić, by przetrwać. Posuwał się do okropnych czynów, by przeżyć. Był trochę jak ten szczur Pettigrew, który desperacko pragnął żyć. Uświadomienie sobie tego przyszło z czasem, gdy poświęcił jedyną osobę, której naprawdę na nim zależało, by przetrwać. Mógł tłumaczyć się rodziną, ale prawda była taka, że zrobił to również dla siebie.
A teraz żałował. I pragnął umrzeć.
Zacisnął dłonie na papierze i kontynuował czytanie.

Wiemy już, że stan pana Pottera jest stabilny i jego życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Pytanie brzmi: czy pan Potter nie zagraża samemu sobie? 
- Miał coś przy sobie - mówi pielęgniarka. - Gdy zawołałam magomedyków i rozpoczęła się reanimacja, zobaczyłam coś w jego zaciśniętej dłoni. To były fotografie. - Głos wyraźnie jej się łamie, gdy o tym wspomina. - Na jednym z nich... To było zdjęcie płodu. 

Draco czuł, jak żółć podchodzi mu do gardła. Przez chwilę miał wrażenie, że zwymiotuje, ale po kilku sekundach wrażenie ustało, a on mógł dokończyć czytanie.

- A drugie... - Wyraźnie się waha, gdy o tym mówi. - To było zdjęcie pana Pottera z tym Śmierciożercą - Draconem Malfoyem. 

Wypuścił trzymany kawałek gazety z dłoni, tym razem pozwalając sobie na głośny, bolesny szloch. Schował twarz w dłoniach. Harry chciał odebrać sobie życie. Przez niego. Przez to, że doprowadził do śmierci ich dziecka.
I trzymał w dłoni ich zdjęcie. Ich wspólne zdjęcie...


Stukał nerwowo palcami w blat biurka, zastanawiając się, gdzie też on znowu się podział. Jego korepetycje z eliksirów (wciąż było to dla niego niezrozumiałe) już się skończyły, a Pottera nie było. To wcale nie tak, że się martwił. Nie, to za duże słowo. Po prostu był... zaniepokojony. 
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka jak burza wpadł rozczochrany Potter, z wielkim uśmiechem na twarzy. 
- Potter... - zaczął ostrzegawczo, ale nie było mu dane skończyć, bo przyjemny ciężar wylądował na jego kolanach. Harry patrzył na niego tak niewinnie i szczerze... Czasami nie mógł znieść tego wzroku. 
- Mam coś naprawdę fajnego - zakomunikował brunet, obejmując go jedną ręką za szyję. Druga luźno zwisała mu wzdłuż boku. 
- Fajnego...? - powtórzył, patrząc na niego sceptycznie. 
- Mhm... - Harry westchnął, cmoknął go szybko w usta i zszedł z jego kolan, żeby wyjąć zawartość torby, którą położył na łóżku. - Pożyczyłem od Colina. 
- Potter...
Zielonooki wyciągnął aparat młodszego Gryfona, wciąż szczerząc się radośnie. 
- Świetny jest, nie? - Aż mu oczy błyszczały z podekscytowania. 
- Co cię napadło? - burknął, wciąż nie podchodząc do tego pomysłu z mniejszym lub większym entuzjazmem. To nie tak, że nie lubił robić sobie zdjęć - był w końcu najseksowniejszym chłopakiem w Hogwarcie. Ale zdjęcia z Harrym...
- Nie wiem. - Gryfon wzruszył ramionami. - No chodź. Zróbmy sobie zdjęcie. - Uniósł aparat i nagle nacisnął odpowiedni guzik, oślepiając go fleszem. 
- Potter...! - warknął, ale Harry zupełnie nie przejął się jego wściekłym spojrzeniem. Podszedł do niego, obejmując go luźno jednym ramieniem za kark. 
- Jesteś taki przystojny... - zamruczał wprost w jego wargi, a Draco poczuł jak mięknie, a serce przyspiesza swój rytm. Przyciągnął bruneta bliżej i wycisnął na jego wargach długi, soczysty pocałunek. 
- Oczywiście, że jestem - prychnął. - Tylko nie wiem jak przy mnie wyjdziesz... - Wykrzywił wargi w uśmieszku. - To siano na głowie, wystające kości... - Westchnął teatralnie. - Trudno. Najwyżej będziesz robił za tło... 
- Ej! - Gryfon uderzył go w ramię pięścią, śmiejąc się. - Z tego co mi wiadomo, lubisz moje wystające kości. - Uśmiechnął się tak... sugestywnie. 
Ślizgon poczuł, jak robi mu się gorąco, za co od razu zganił się w myślach. Czasami aż za bardzo reagował na Pottera. To było niezdrowe. 
Prychnął pod nosem i oblizał górną wargę. Naprawdę lubił to chude, drobne ciałko. Podniecało go. 
- Dobra, bierz ten aparat i miejmy to za sobą - burknął, unosząc jeden kącik ust w krzywym uśmiechu. 
Zrobili masę zdjęć. Harry wczuł się w rolę fotografa i co rusz kazał mu przyjmować coraz to nowsze pozy. Malfoy pokazywał swoje niezadowolenie, choć wykonywał wszystkie polecenia kochanka. Tak naprawdę sprawiło mu to dużą przyjemność, choć starał się tego nie pokazywać. Utrzymywanie maski zawsze wydawało mu się bardzo ważne. 
Powstało dużo zdjęć, na których byli razem: tulący się, całujący i... szczęśliwi. 
- Teraz ja. - Draco odebrał aparat Harry'emu, oglądając go z każdej strony. W domu miał nowszy model. 
- No nie wiem... - Gryfon nagle spuścił wzrok, zawstydzony. 
Ślizgon zupełnie tego nie rozumiał. Przecież jeszcze przed chwilą wygłupiał się wraz z nim. 
- Naprawdę, Potter...? Teraz będziesz udawał zawstydzoną dziewicę? - Prychnął, przykładając aparat do twarzy. - Dalej, kociaku. Uśmiechnij się do mnie. 
Na efekt nie musiał długo czekać. Harry uniósł powieki, patrząc na niego wstydliwym wzrokiem. Policzki miał lekko rumiane, a na usta wypłynął szeroki, zniewalający uśmiech i Draco usłyszał jak serce łomocze mu w piersi na ten widok. Zamarł z aparatem przy twarzy, patrząc na promieniejącą twarz kochanka z czystym, acz widocznym jedynie w szarych oczach, zachwytem. 
- Coś nie tak? - Harry zmarszczył brwi, spoglądając na niego z niezrozumieniem. 
- Nie... - Zamrugał, zupełnie jakby wybudził się ze snu. - Ustaw się jakoś...
"Uszczęśliwiasz mnie" - pomyślał, patrząc na jego błyszczące oczy i burzę rozczochranych włosów. - "I to mnie przeraża."
Błysnął flesz i zdjęcie zostało zrobione. 


Draco pamiętał doskonale ten dzień. Byli tacy szczęśliwi... Zupełnie tak, jakby nie mieli żadnych problemów. A teraz Harry chciał odebrać sobie życie. Przez niego.
- Dlaczego dopiero teraz? - szepnął, chcąc dowiedzieć się, dlaczego Pansy przyszła do niego dopiero po dwóch tygodniach od tych wydarzeń. Uniósł głowę, chcąc na nią spojrzeć, choć oczy miał zaczerwienione, a na policzkach widać było ślady łez, ale nie zobaczył nikogo. Nawet nie zauważył, gdy wyszła...
Westchnął i podniósł kawałek gazety. Położył się na pryczy, patrząc na zdjęcie oburzonego Pottera. Przesunął palcem po jego nazwisku i przymknął oczy.
- Harry...

***

Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Draco był tego świadom, więc nie zdziwił się, gdy strażnik przyszedł do jego celi, oznajmiając mu, że zabiera go na proces.  Jego złośliwy, pełen satysfakcji uśmieszek był aż nad wyraz sugestywny. A teraz siedział tutaj przed całym Wizengmotem i Ministrem Magii, którym został jeden z członków Zakonu Feniksa, brudny, zmizerniały i zakuty w łańcuchy.
- Imiona i nazwisko. - Niski, pulchny czarodziej, którego nazwiska nie zapamiętał, bo w tym momencie nie to było najważniejsze, spojrzał na niego jak na gówno.
- Dracon Lucjusz Malfoy.
- Syn Lucjusza Malfoya i Narcyzy Malfoy z rodu Black?
- Tak.
- Dobrze. - Mężczyzna uśmiechnął się nieprzyjemnie, ale Draco nie zwrócił na to uwagi. Chciał tylko, by wszystko już się skończyło, a on otrzymał zasłużoną karę. I chciał ostatni raz zobaczyć Harry'ego. Idąc tutaj, głęboko w sobie miał nadzieję, że Potter jednak się pojawi. Niestety, tak się nie stało. Zlustrował całą salę i nie odnalazł chudej postaci z czarnymi, rozczochranymi włosami. Żal rozlał się w jego wnętrzu, dekoncentrując go.
- Czy był pan Śmierciożercą, panie Malfoy?
- Tak. - Westchnął.
- Czy był pan pod działaniem zaklęcia Imperio w chwili przyjęcia znaku?
- Nie.
- Czy zabijał i torturował pan mugoli?
- Tak. - Nie widział ich. Wzrok mu się rozmazywał, a myśli błądziły gdzieś, nie mogąc skupić się na przesłuchaniu. Tak bardzo chciał to skończyć... - Po prostu mnie skażcie.
- Musi mi pan uwierzyć, panie Malfoy, że zrobiłbym to z wielką przyjemnością, ale niestety takie są procedury. Ministerstwo tak po prostu nie wysyła ludzi na śmierć, choć rozumiem, że ty chłopcze zostałeś inaczej wychowany.
Z ledwością powstrzymał pogardliwe prychnięcie. Przymknął ze znużeniem oczy, krzywiąc się, gdy łańcuch wbił mu się w żebra.
- Czy łączyły cię intymne relacje z Harrym Jamesem Potterem?
Drgnął, w jednej chwili otwierając szeroko oczy i koncentrując myśli na przesłuchaniu.
- Jaki ma to związek ze sprawą? - mruknął, dobrze znając odpowiedź.
- Proszę odpowiedzieć na pytanie.
Przełknął ślinę i starając się utrzymać maskę, burknął:
- Tak.
- Czy Sam-Wiesz-Kto rozkazał panu uwieść pana Pottera?
- Tak. - Zacisnął dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie we wnętrze dłoni.
- Czy wysłał pan swojego kochanka na śmierć?
- Ja... - Jak mógł sądzić, że wszystko pójdzie szybko i sprawnie? Jak mógł myśleć, że nie zadadzą mu takich pytań? Coś znów boleśnie ścisnęło go w środku, a on spuścił głowę, aby nie widzieli jego szklistego wzroku. - Tak...
- Czy zabił pan własne dziecko, panie Malfoy?
Zacisnął powieki, czując jak gorące łzy spływają powoli po jego zapadłych policzkach. Chcieli go złamać i udało im się. Nie był silny. Te trzy tygodnie w Azkabanie całkowicie go wyczerpały.
- T-ty sukinsynu... - wykrztusił.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem, a w progu stanęły dwie postaci.
Harry Potter, wsparty na ramieniu swojego dawnego profesora Severusa Snape'a wkroczył do sali rozpraw, przyciągając spojrzenia wszystkich łącznie z Draco. Ten ostatni spojrzał na niego szeroko rozwartymi, szklistymi oczyma, zachłannie chłonąc każdą część jego ciała.
Harry nie wyglądał najlepiej. Szata wisiała na nim, jakby schudł w ostatnim czasie jeszcze bardziej, skóra była lekko szarawa i wyglądała na cienką jak papier, a oczy były przekrwione i tak puste, że Draco musiał na chwilę odwrócić wzrok. Szybko jednak znów spojrzał na niego, czując jak po raz pierwszy od tych trzech tygodni, znajome ciepło rozlewa się w jego wnętrzu. Mimo tego, że nie wyglądał najlepiej, Harry wciąż był dla niego najpiękniejszy i przede wszystkim ŻYWY. I nie potrafił znieść tego, że jego drobna, koścista dłoń jest zaciśnięta na ramieniu tego starego skurwiela.
- P-pan P-potter...
Pulchny mężczyzna wyglądał tak jakby w każdej chwili mógł paść przed Harrym i całować go po stopach. Jeszcze do niedawna Draco wyśmiałby go, ale przecież w tej chwili nie był od niego lepszy. Nie wtedy, gdy chodziło o Harry'ego.
Chłopak nie zwrócił uwagi na niskiego jegomościa, całą swą uwagę skupiając na Ministrze Magii, który wstał ze swojego krzesła, uśmiechając się delikatnie.
- Harry.
- Ministrze. - Brunet skinął głową, a następnie zwrócił się do Snape'a, mówiąc coś do niego cicho. Ten skinął głową i zostawił go, samemu siadając na jednej z ław, a Draco poczuł jak coś w nim szarpie się, żeby rzucić się na niego i go zniszczyć.
- Jak się czujesz?
- Już lepiej, dziękuje. - Głos miał słaby i wyraźnie było widać, że nie czuł się zbyt dobrze.
- Chciałbyś zmienić swoje zeznania?
- Właściwie... Przyszedłem w sprawie propozycji Ministerstwa.
Shacklebolt zmrużył swoje ciemne oczy.
- Procesy już się zakończyły.
- Jeszcze nie. Właśnie jesteśmy na ostatnim, czyż nie?
- Nie sądzę, by to był najlepszy pomysł.
- Ministerstwo złożyło mi propozycje. To jest ostatni proces. Chcę wydać wyrok.
Na sali rozległy się szepty, ale Draco tego nie słyszał. To jedno zdanie brzęczało mu w uszach, a on czuł, jak zimny pot spływa mu po plecach. Zostać skazanym na pocałunek przez Wizengmot to nic w porównaniu do bycia skazanym przez Harry'ego.
"Jak bardzo mnie ukarzesz, kociaku?" - pomyślał, patrząc na niego z żalem i tęsknotą. Już nie martwił się swoją maską i tym, że wszyscy mogą wyczytać emocje z jego twarzy. Teraz już nic się nie liczyło poza patrzeniem na niego i słuchaniem jego głosu. Ostatni raz.
Potter i Minister przez chwilę mierzyli się spojrzeniami: jedno było zmartwione, a drugie przerażająco puste.
- Dobrze. Ministerstwo utrzymuje swoją propozycję. Masz wolną rękę. - Szepty wzmogły się, ale mężczyzna ukrócił je jednym gestem.
- Dziękuję Ministrze. - Harry skinął głową, a tuż obok niego zmaterializował się pergamin i magiczne pióro.
Draco odwrócił wzrok. Bał się tego, co może nadejść, ale był gotów na karę. Zasłużył. I pocieszał się tym, że mógł go jeszcze zobaczyć, zanim ten wyda wyrok.
- Ja, Harry James Potter, dziedzic starożytnego rodu Blacków uniewinniam Dracona Lucjusza Malfoya i wnoszę o natychmiastowe uwolnienie. - Głos miał spokojny i pewny, a gdy składał podpis, ręka nawet mu nie drgnęła.
Łańcuchy zadzwoniły i opadły, a w sali wybuchł gwar. Niektórzy czarodzieje wstali oburzeni ze swoich miejsc, inni siedzieli i w szoku patrzyli na Wybawiciela Czarodziejskiego Świata.
Natomiast Draco... On zamarł z lekko rozchylonymi ustami, a dźwięk opadających łańcuchów wywołał w nim coś czego z pewnością nikt by się nie spodziewał - strach.
Wyrok wciąż nie bardzo do niego docierał. Harry go uniewinnił? Miał żyć? Ale co to za życie, gdy nie będzie mógł go dzielić z Gryfonem? To miała być jego kara?
- Nie... - szepnął cicho, ale nikt go nie usłyszał w panującym hałasie. - Wszystko, tylko nie to...
- Cisza! - Minister uniósł się ze swojego miejsca, od razu uciszając Wizengmot. - Przypominam wszystkim, że zgodziliście się na początku, aby pan Potter decydował o wyrokach na Śmierciożercach. - Głos miał ostry i nieznający sprzeciwu. Różnił się od Knota w niemal wszystkich aspektach. - Czy tego właśnie chcesz, Harry? To twoja decyzja?
- Wiem, co robię Ministrze.
- Dobrze. - Skinął głową. - W takim razie niech tak się stanie. Zamykam posiedzenie.
- Harry! - Zupełnie jakby wybudził się z amoku, zerwał się z więziennego krzesła i ruszył w stronę wychodzącego bruneta, przy którym znów zmaterializował się Snape. - Harry!
- A ty gdzie? - Jeden ze strażników złapał go za ramię. - Może i jesteś wolny, ale na pewno za nim nie pobiegniesz.
- Puszczaj! - syknął, starając się wyrwać. - Harry!
Ostatnie co zapamiętał, to zaklęcie oszałamiające skierowane w jego stronę.

***

Rzeczy miał niewiele. Pieniędzy też tylko tyle, co na bilet. Pierwszy raz miał lecieć mugolskim samolotem i denerwował się, choć zdawał sobie sprawę z tego, że w jego przypadku był to bezpieczniejszy środek transportu, niż międzynarodowy świstoklik. Kto wie, co by otrzymał, zamiast prawdziwego świstoklika. Wielu czarodziejów nie było zadowolonych z wyroku jaki zapadł i czyhało na jego śmierć.
To nie tak, że pragnął życia. Na początku nawet chciał samemu zakończyć swoją marna egzystencję, ale stchórzył. Po raz kolejny okazał się zwykłym tchórzem i tak już zostało. Bał się śmierci. I nienawidził siebie i swojego życia. Musiał jednak wyjechać i to nie ze względu na ludzi, którzy go nienawidzili, ale ze względu na Harry'ego. Nie mógłby żyć w tym samym mieście, kraju ze świadomością, że on gdzieś tam jest i już nie należy do niego.
Musiał wyjechać.
Stara skrytka bankowa matki, która była zarejestrowana na nazwisko Black i nie mogła zostać zagarnięta przez Ministerstwo, należała się jemu. Wypłacił całą sumę, choć nie była zbyt duża i wybrał Francję jako miejsce swojego nowego życia. Wiedział jednak, że życie to nie będzie szczęśliwe. Będzie gorzkie i pełne wspomnień, ponieważ był pewien, że nigdy nie zapomni Harry'ego. Kochał go. Jego serce biło tylko dla niego i życie, na które skazał go Potter będzie najgorszą możliwą karą.
Ostatni raz spojrzał na Hogwart, w którym, jak dowiedział się z gazet, tymczasowo mieszkał Potter. Tęsknym wzrokiem obrzucił wieżę Gryffindoru, boisko i błonia, na których często wylegiwali się w cieplejsze dni. Zacisnął na chwilę powieki, czując kolejne ukłucie bólu, a następnie odwrócił się i zniknął w głębiach Zakazanego Lasu.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ