poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 6

Przepraszam, znowu xD Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie spóźniła, c'nie? ;p
Ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Trill  - tak, jak obiecałam, wstawiam ;) Co do Twojego wcześniejszego koma: faktycznie, Harry na razie woli Phila, ale to się zapewne niedługo zmieni ;) Cieszę się, że tak Ci się podoba. To bardzo miłe. Jeśli chodzi o to ile piszę, to moje pierwsze opowiadanie powstało jakieś dwa lata temu, ale to była porażka...może nie fabularna, ale na pewno stylistyczna xD I szczerze wątpię, by jakikolwiek mój tekst nadawał się do wydania, mimo wszystko xD
Pozdrawiam.

Rozdział miał być dwa razy dłuższy, ale w końcu postanowiłam zrobić z niego dwa. Rozdział jest niebetowany. Wybaczcie.

_________________________________________________________________________________

Harry czuł się dziwnie. Zupełnie jakby coś się zmieniło, a on przeszedł obok tego obojętnie, nie zwracając na to żadnej uwagi. Ale co mogło wydarzyć się w ciągu jednej nocy? Przecież to głupie. A jednak miał ewidentny dowód w postaci uczniów szkoły, którzy patrzyli na niego w naprawdę DZIWNY sposób. Poza typowym obrzydzeniem, na ich twarzach malowało się coś jeszcze...jakby niedowierzanie, zdumienie? Nie rozumiał tego. Zupełnie jakby znalazł się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Znów był obiektem obserwacji i niemal czuł na sobie ich przeszywające spojrzenia.
Wzdrygnął się. Szedł właśnie na kolejną lekcję, gdy tuż przed nim wyrosła ruda czupryna. Zatrzymał się, omal nie wpadając na stojącego przed nim chłopaka i zmrużył oczy.
- Czego chcesz? - zapytał spokojnie.
- Ile ci płaci?
- O co ci chodzi? - zmarszczył brwi. Kompletnie nie rozumiał Weasley'a. Na twarzy wyższego czarodzieja pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Pytałem, ile ci płaci za dawanie dupy.?
- Co ty znowu pieprzysz, Weasley?! - warknął. Powoli zaczynał tracić cierpliwość.
- To nie ja pieprzę, tylko Malfoy ciebie. - zaśmiał się krótko. - Powiedz...dobrze ci zrobił wczoraj wieczorem?
Nim się spostrzegł, pięć bruneta wylądowała na jego twarzy. Zachwiał się, ale udało mu się utrzymać na nogach. Warknął dziko i rzucił się na wściekłego chłopaka. Upadli razem na podłogę, okładając się nawzajem pięściami. Obaj dyszeli ciężko, czując krew wypływającą z różnych miejsc, ale nie przejęli się tym zbytnio, dalej prowadząc zaciekłą walkę. Potter wiedział, że w fizycznej potyczce nie ma większych szans, ale był zdesperowany i kierowała nim czysta furia. Nawet nie pomyślał o użyciu magii. Silne ramiona owinęły się wokół jego talii i podniosły do pionu, odciągając od zakrwawionego rudzielca.
- Co ty wyprawiasz, Potter? - cichy syk tuż przy jego uchu sprowadził go do rzeczywistości i dopiero teraz poczuł, że jest przyciskany do szczupłego, męskiego ciała. O dziwo, ten dotyk w ogóle go nie przerażał. Zmarszczył brwi.
- Puść mnie. - szepnął cicho, wciąż oddychając o wiele ciężej niż normalnie.
- A będziesz grzeczny?
Zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszał drwiący, nieco charczący śmiech. Podniósł wzrok, a jego oczom ukazał się posiniaczony Gryfon, który śmiał się w najlepsze.
- Widzę, że ślizgońska dziwka już na swoim miejscu.
Brunet poczerwieniał ze złości i szarpnął się, ale Draco wciąż trzymał go w żelaznym uścisku.
- Puść! - warknął.
- Jak się uspokoisz.
Przez chwilę próbował jeszcze się wyrwać, ale po nieudolnych próbach, znieruchomiał.
- Bardzo ładnie. - poczuł, jak długie palce blondyna przeczesują jego potargane włosy. Spuścił wzrok, zażenowany.
Tymczasem Malfoy skierował swoją różdżkę na Gryfona:
- Koniec zabawy, wiewiór. Petrificus Totalus!
Ciało rudzielca w jednej chwili, znieruchomiało. Harry spojrzał na to ze zdezorientowaniem, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo został złapany za nadgarstek i pociągnięty. Ślizgon szedł szybko, trzymając rękę bruneta w silnym uścisku i nie zwracając nawet uwagi na jego marne próby wyrwania się. W końcu zatrzymali się koło skrzydła szpitalnego.
- A teraz wejdziesz tam i pozwolisz pani Pomfrey na zajęcie się tobą. Wyglądasz strasznie. - chłodny głos sprawił, że zadrżał lekko, choć nie bardzo wiedział, dlaczego tak się stało.
- Poradzę sobie bez pielęgniarki. - mruknął niewyraźnie. Posiniaczona twarz piekła go niemiłosiernie, a w głowie panował chaos. W ogóle nie potrafił zrozumieć tego chłopaka.
- Bez dyskusji, Potter! - warknął i otworzył drzwi, bezceremonialnie wpychając go do środka. Miał dzisiaj naprawdę zły dzień.
Harry wpadł do skrzydła szpitalnego, ledwie unikając upadku i spojrzał z niedowierzaniem na drzwi, które zatrzasnęły się za nim z hukiem. Był skonsternowany. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Draco Malfoy jest niespełna rozumu.
- Co się znowu stało, panie Potter? - łagodny głos pielęgniarki przywołał go do porządku, sprawiając, że wreszcie odwrócił wzrok w stronę wnętrza pomieszczenia. Ujrzał kobietę w średnim wieku, stojącą z rękoma założonymi na piersiach i patrzącą na niego ciepło. Pielęgniarka była jedną z osób, które wciąż żywiły sympatię do jego osoby, co napawało go jako takim, szczęściem.
- Mała różnica zdań. - odpowiedział cicho, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem i ruszyła w stronę swojego gabinetu, aby przynieść odpowiednie eliksiry. Chłopcy bywali czasami niemożliwi.

***

Przez resztę dnia, Harry nie widział nigdzie jasnej czupryny, choć liczył na krótką rozmowę. Chciał się wreszcie dowiedzieć, czego tak naprawdę Malfoy od niego chciał. Niestety przeliczył się, bo chłopak najwidoczniej go unikał. To było dziwne. Poza tym wciąż zastanawiał się, dlaczego nie poczuł tych okropnych dreszczy, gdy znajdował się w jego ramionach. Przecież za każdym razem, gdy ktoś go dotykał, oblewał go zimny pot, spowodowany strachem. Tym razem było inaczej... A przecież nie powinno tak być. Ślizgon był jego wrogiem odkąd pamiętał i to właśnie przy nim, powinien czuć się nieswojo. Co się z nim działo?
Westchnął. Ostatnimi czasy, coraz więcej swoich myśli poświęcał na myślenie o blondynie i powoli zaczynał mieć tego dość. Co go obchodziło jego zachowanie? Powinien je po prostu zignorować, a nie rozważać różne możliwości.
Tak, tak właśnie powinien zrobić. Z tym oto postanowieniem, wszedł do Pokoju Wspólnego, co okazało się być równoznaczne z grobową ciszą, która w jednej chwili zapanowała w pomieszczeniu. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu, a on poczuł jak ze zdenerwowania zaczynają mu się pocić dłonie. Miał już dość bycia w centrum uwagi. Czemu nie mógł urodzić się normalny?
Zaciskając pięści, ruszył w stronę wolnego fotela tuż koło kominka. Ostatnim razem, gdy tam siedział, miał jeszcze przyjaciół. Teraz był sam. Opadł miękko na wygodne siedzisko i przymknął oczy. Starał się nie zwracać uwagi na natrętne spojrzenia. Chciał spędzić parę chwil w spokoju, ale jednocześnie nie chciał się izolować i pokazywać jak bardzo boli ich zachowanie. Nie dane mu było jednak posiedzieć w spokoju, bo do pokoju wpadła brązowowłosa, krzycząc coś histerycznie. Zmarszczył brwi i otworzył oczy, spoglądając na zapłakaną dziewczynę.
- Ron zniknął! - krzyknęła, a na jego twarz wypłynął mimowolny uśmiech. Czyli Malfoy musiał się zająć rudzielcem i gdzieś go ukryć...
Ciekawe po jakim czasie go znajdą...
- Ty! - nim się spostrzegł, tuż przed nim pojawiła się czysta furia w postaci wściekłej Gryfonki, która celowała w niego palcem. - To twoja wina!
Harry skrzywił się w duchu, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Słucham?
- To wszystko twoja wina! Na pewno coś mu zrobiłeś!
Gorzki śmiech wypełnił Pokój Wspólny, Gryfonów.
- Zgwałciłem i zabiłem. Zadowolona? - powiedziawszy to, wstał i ruszył w stronę schodów prowadzących do dormitorium, na których po chwili zniknął, nie widząc niedowierzających spojrzeń innych uczniów.

*** 

Zielonooki czarodziej wszedł pośpiesznie do dormitorium chłopców i rzucił się na swoje łóżko. Czuł się koszmarnie i chciało mu się płakać. Pragnął, żeby ten rok już się skończył.
Zamknął oczy i westchnął głośno. Wyciągnął swój telefon wraz ze słuchawkami, chcąc posłuchać muzyki, ale w tej samej chwili poczuł nieznaczny ruch obok siebie. Stężał i odwrócił się gwałtownie. Koło niego, siedział mały, biały kotek. Miał puszyste foterko i jasne, niemal srebrne oczy. Tuż obok niego leżała biała, zwykła koperta. Harry sięgnął po nią, dziwnie rozczulony widokiem zwierzątka i otworzył pośpiesznie, wyciągając ze środka zwitek pergaminu.

Nie lubię kotów, a ten w jakiś sposób przypomina mi ciebie. Mam nadzieję, że się nim zaopiekujesz. Jest twój. 
                                                                                                                                                 
                                                                                                                                             D.M

Gryfon wpatrywał się w piękne, równe pismo, nie bardzo wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Kociak najwidoczniej należał do Malfoy'a, który z niezrozumiałych mu powodów, przekazał go jemu. To zaczynało być coraz dziwniejsze, jednakże nie zamierzał narzekać, bo musiał przyznać, że zwierzak był niezwykle słodki. Zawsze miał słabość do kotów. Wolał je sto razy bardziej od psów, w szczególności wspominając buldoga cioci Marge, który szczerze go nienawidził. Z wzajemnością. Spojrzał uważnie na kota i powoli wyciągnął do niego dłoń, starając się go nie przestraszyć. Ten jednak ani drgnął, wciąż wpatrując się w niego tym swoim uważnym spojrzeniem, które wprawiało Harry'ego w jakiś dziwny stan, którego nie potrafił określić.
- Chodź do mnie, malutki. - powiedział i przyciągnął zwierzaka za futerko, głaszcząc go nieśpiesznie po grzbiecie. Tak jak przypuszczał, śnieżnobiała sierść okazała się cudownie miękka w dotyku. Podniósł go, a następnie posadził na swojej klatce piersiowej.
- I co tu z tobą zrobić? - mruknął, przeczesując palcami delikatne futerko. Chciał go zatrzymać, ale nie wiedział, czy powinien. Musiał porozmawiać ze Ślizgonem.
- Jesteś głodny? - zapytał cicho, a na szafce zmaterializowała się miseczka z mlekiem. Wziął go na ręce, a następnie usadził obok jedzenia. Kotek posłał mu niepewne spojrzenie, ale po chwili zastanowienia, zaczął chłeptać mleko. Harry uśmiechnął się lekko i rozsiadł wygodnie na miękkim łóżku. Usłyszał dźwięk przychodzącego smsa. Wziął telefon w dłoń i spojrzał na wyświetlacz. Szeroki uśmiech wypłynął na jego przystojną twarz, gdy ujrzał imię swojego przyjaciela. Wcisnął odpowiedni przycisk i przeczytał tekst:

Jutro o dwudziestej pierwszej w naszym ulubionym barze. Pasuje? ;)

Szybko wystukał twierdzącą odpowiedź, zastanawiając się, jak najłatwiej będzie wydostać się z tego zamku, tak, aby nie zauważył tego Snape...lub Malfoy, który ostatnio ciągle wszędzie za nim chodzi. Spojrzał na zwierzaka, który jakoś dziwnie wpatrywał się w jego komórkę, wziął go na ręce i ułożył na swojej klatce piersiowej. Głaskał go długo, ciesząc się rozkosznym pomrukiwaniem kociaka, nawet nie zauważając, kiedy jego oczy przymknęły się ze zmęczenia, a sam po prostu zapadł w spokojny sen.

***

Obudził go jakiś dziwny, miękki dotyk na policzku. Zmarszczył brwi i leniwie otworzył swoje szmaragdowe oczy. Spojrzał przed siebie i...krzyknął. Pierwszym, co ujrzał, były srebrne ślepka wpatrujące się w niego uważnie. Odetchnął. To był tylko kociak, którego wczoraj dostał od Ślizgona. Uhh...przestraszył się.
- Nie strasz mnie. - uniósł lewy kącik ust ku górze. - Jesteś głodny?
Zwierzak zamiauczał prosząco i pacnął go łapką w nos, na co Harry zaśmiał się wesoło. Podrapał go za jednym ze śnieżnobiałych uszek, a miska znajdująca się na szafce, napełniła się mlekiem. Tak jak wczoraj, posadził go koło jedzenia, a sam wstał, zauważając, że usnął we wczorajszych ciuchach. Skrzywił się, czując, że śmierdzi.
- Idę pod prysznic, a ty jedz. - mruknął i wyszedł.
Dziesięć minut później był już z powrotem, stojąc przy malutkiej szafie w samym ręczniku i zastanawiając się, co na siebie włożyć. Drobne kropelki spływały po jego chudym ciele, znikając pod połami białego ręcznika, owiniętego wokół wystających bioder. W końcu wyciągnął niebieskie, obcisłe jeansy i zwykły, biały podkoszulek z jakąś czaszką. Przebrał się szybko, jednocześnie zastanawiając się, gdzie podziali się jego współlokatorzy. Nie widział ich od wczoraj. Spojrzał na zegarek i zamarł. Było już dawno po pierwszej lekcji transmutacji! Złapał za torbę i w pośpiechu zaczął wrzucać swoje książki i przybory. Znowu mu się oberwie...
Szybko wyczarował kocią karmę i zostawił na szafce nocnej. Podrapał go jeszcze za uszkiem i wybiegł z pomieszczenia. Została mu minuta do rozpoczęcia kolejnych zajęć z opiekunką swojego domu.

***

Był zdenerwowany. Na transmutacji otrzymał naganę i po raz kolejny stracił dziesięć punktów. Jak mógł zapomnieć nastawić budzik? I dlaczego żaden z chłopaków go nie obudził? Cholera! Nawet nie pamiętał, o której dokładnie zasnął. Warknął pod nosem i rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nie był głodny, ale musiał koniecznie z kimś porozmawiać. Jego wzrok zatrzymał się na wysokim blondynie, który siedział przy stole Slytherinu i w najlepsze rozmawiał z Pansy Parkinson. Nie wiedzieć czemu, ten widok tylko pogłębił jego zdenerwowanie. Podszedł do stołu węży i syknął:
- Malfoy, musimy pogadać!
- Teraz? - uniósł jedną brew ku górze. - Jestem zajęty.
I nie zważając na wściekłe spojrzenie Pottera, wrócił do rozmowy z dziewczyną, która spoglądała na niego z kpiącym uśmieszkiem.
- Zgubiłeś drogę, Potter? A może szukasz rozrywki? - Zabini zatrzepotał rzęsami i zaśmiał się głośno.
I to był właśnie moment, w którym Harry'emu puściły nerwy. Jego magia zadrżała, a on sam trzasnął dłonią w stół, sprawiając, że wszystkie naczynia wybuchły, a jedzenie rozprysło się wkoło. Zwrócił się do zaskoczonego blondyna:
- Wstaniesz i pójdziesz ze mną. Teraz. - warknął.
Całe jego ciało pulsowało, a zwierzęca wściekłość mamiła jego zmysły. Cały jego żal, ból i wszystko, co tłumił w sobie przez ostatni czas, teraz sukcesywnie wybuchało w postaci niebezpiecznych wyładowań magii. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wokół niego wszystko wybucha, a przerażeni uczniowie starają się uciec przed jego niszczycielską siłą.
- T-tak, jasne. - jęknął. - Ale uspokój się już.
Brunet jakby się ocknął i spojrzał na niego z przerażeniem, ale w tej samej chwili poczuł kościste palce, wbijające się w jego ramię.
- Potter! Uspokój się! - zimny głos Mistrza Eliksirów sprawił, że zaczął się powoli uspokajać. Dopiero teraz dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił.
- P-profesorze, ja...
- Milcz! - warknął. - Dyrektor cię wzywa.
Harry spuścił wzrok i ruszył w stronę wyjścia. Jego magia zdążyła się unormować, a on sam był zażenowany swoim wybuchem. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich osób znajdujących się w sali, przez co skulił się w sobie jeszcze bardziej. Jak mógł do tego dopuścić? Nawet nie wiedział, dlaczego tak go poniosło. Przecież nic wielkiego się nie stało, a on jak głupi zaatakował Ślizgonów, a następnie resztę uczniów. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo jest niebezpieczny. Przerażało go to. Doszedł do chimery, która od razu odskoczyła, a jego oczom ukazały się ruchome schody, prowadzące do gabinetu Dumbledore'a. Wjechał na górę i zapukał. Słyszał jakieś rozmowy z wewnątrz, ale nie potrafił zidentyfikować głosów. Po usłyszeniu zaproszenia, wszedł niepewnie do środka i spojrzał ze zdziwieniem na osoby znajdujące się w środku. Na miejscu dyrektora, siedział jakiś pulchny mężczyzna w średnim wieku, na przeciwko zaś, w dwóch fotelach, siedzieli: profesor Dumbledore i sam Minister Magii, Rufus Scrimgeour. Natomiast tuż przy drzwiach, stał Remus Lupin. Nikły uśmiech pojawił się na twarzy bruneta, gdy ujrzał swojego byłego nauczyciela.
- Harry! - mężczyzna uśmiechnął się szeroko, choć jego oczy wciąż były smutne i rozłożył ramiona w zapraszającym geście. Brunet przytulił się do niego, ciesząc się, że go widzi. Szczególnie dzisiaj. Lupin był jedyną rodziną jaka mu pozostała, mimo, że tak naprawdę nie był nawet jego wujkiem.
- Dobrze cię widzieć, Remusie. - szepnął. Po chwili opuścił jego ramiona i stanął obok. Spojrzał na resztę czarodziejów.
- Coś się stało, profesorze?
Prócz tego, co zrobiłem w Wielkiej Sali - pomyślał i uśmiechnął się gorzko.
- Harry, zaprosiłem cię tutaj, bo dzisiaj jest dzień odczytania testamentu Syriusza.
- Oh... - zapomniał. Jak mógł zapomnieć o czymś tak ważnym? Merlinie, co się z nim działo?
- To jest pan Fort. Odczyta i sprawdzi autentyczność testamentu. Niestety, nasz drogi minister postanowił uczestniczyć w odczytaniu testamentu ze względu na przeszłość pana Blacka. - starzec uśmiechnął się przyjaźnie.
Potter zacisnął zęby. Oczywiście, niech dalej wierzą w to, iż Syriusz był sługusem Voldemorta. Zacisnął pięści i wysyczał:
- Oczywiście, profesorze. Możemy zaczynać.
Albus skinął głową i spojrzał wyczekująco na mężczyznę siedzącego za jego biurkiem. Ten machnął różdżką, a wokół zapieczętowanego pergaminu pojawiło się srebrne światło.
- Autentyczny. - mruknął i rozerwał pieczęć. Odchrząknął i zaczął czytać:

Ja, Syriusz Orion Black, ostatni, żyjący spadkobierca szlachetnego Rodu Blacków, oświadczam, iż z własnej, nieprzymuszonej woli, mojemu przyjacielowi, Remusowi Lupinowi, przekazuje mieszkanie w Londynie oraz domek na Wyspach Kanaryjskich.
Resztę majątku, tzn. wszystkie posiadłości, skrytki oraz udziały w mugolskich firmach, przekazuje mojemu chrześniakowi, Harry'emu Potterowi. 
                                                                                                                     Syriusz Orion Black

Zapadła cisza. Harry nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał tego majątku, ale nie chciał również oddawać go na rzecz Ministerstwa.
- Ile tego jest? - wykrztusił. Forte odetchnął.
- Dziewięć posiadłości znajdujących się w całej Europie, dwie skrytki w londyńskim Banku Gringotta oraz jedna we francuskim. Jeśli chodzi o udziały to nie posiadam takich informacji, ale mogę się dowiedzieć i przesłać panu listę.
Gryfon skinął głową. Był zszokowany. Wiedział, że Syriusz jest bogaty, ale nie wiedział, że aż tak...dziewięć posiadłości...Merlinie.
- Myślę, że możemy już iść. - mruknął Scrimgeour i wstał pośpiesznie. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Tak, tak. - zgodził się drugi czarodziej i pośpiesznie opuścił pomieszczenie, mrucząc ciche: 'do widzenia'. To było dziwne.
- Panie Potter. - uścisnął dłoń bruneta, a w jego oczach pojawiła się jakaś zaciętość, chłód, którego powodu nie mógł odczytać.
- Ministrze. - syknął.
Gdy drzwi zamknęły się za mężczyzną, Harry spojrzał na dyrektora i Remusa, a następnie opadł na jeden z foteli. Westchnął.
- To było dziwne. - skomentował, a następnie spojrzał poważnie na starca. - Profesorze, zapewne pan jeszcze o niczym nie wie, ale miałem niekontrolowany wybuch magii w Wielkiej Sali. Przepraszam. - spuścił wzrok.
Błękitnooki uśmiechnął się lekko.
- Severus już mi o wszystkim powiedział. Harry, jeśli masz jakieś problemy, wiedz, że zawsze możesz się nimi ze mną podzielić. - uśmiechnął się przyjaźnie. - A Wielką Salą nie musisz się martwić. Na pewno już wszystko wróciło do normy.
Harry odetchnął, choć jego wyrzuty sumienia nie zmniejszyły się ani trochę.
- Dziękuję, profesorze.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu starszy czarodziej wstał i przeszedł za swoje biurko, zajmując swoje stałe miejsce.
- Harry, otrzymałeś po Syriuszu dziewięć posiadłości, w tym Grimmauld Place. Dlatego muszę się o to spytać. Czy zgadzasz się, by to miejsce dalej pełniło rolę Kwatery Głównej Zakonu Feniksa?
- Tak, oczywiście. - odpowiedział szybko. Tak naprawdę nie chciał nawet słyszeć o tym miejscu. Miał z nim same złe skojarzenia.
- Mógłbym już iść? - zapytał. - To był ciężki dzień.
- Tak, oczywiście. Do widzenia, chłopcze.
Harry skinął głową i ruszył szybko do drzwi. Czuł się wyczerpany przez ten nagły wybuch mocy i dodatkowe wrażenia spowodowane odczytaniem testamentu. Chciał się położyć. Usłyszał, jak Remus się żegna i rusza za nim. Uśmiechnął się lekko.
- Dobrze było cię zobaczyć. - powiedział.
- Ciebie również, Harry. I wiesz... - złapał go za ramię i zatrzymał w miejscu. - ...możesz do mnie pisać...jeśli masz jakiś problem lub coś... Wiem, że nie zastąpię ci Syriusza, ale... - przerwał, czując jak szczupłe ciało chłopaka wtula się w niego ufnie.
- Rozumiem, Remusie. I dziękuje. A teraz wybacz, naprawdę jestem wyczerpany. - uśmiechnął się jeszcze raz do wzruszonego mężczyzny i ruszył pośpiesznie w stronę wieży Gryffindoru. Jedyne o czym marzył, to o długim, spokojnym śnie.

poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 5

Kochani, oczywiście rozdział powinien  ukazać się tydzień temu, ale mam taki zapierdziel w szkole, że już nie wyrabiam i szczerze, ledwo się trzymam. Dlatego to, że ten rozdział pojawia się dzisiaj, jest prawdziwym sukcesem. 

Trill - Twój komentarz był niesamowicie motywujący i...zawstydziłaś mnie dziewczyno ;p Bardzo dziękuje i mam nadzieję, że tym rozdziałem Cię nie zawiodę ;) 

Rozdział jest niebetowany, dlatego wybaczcie za błędy, których na pewno jest trochę więcej niż zawsze. 

_________________________________________________________________________________

Seamus przemykał cicho korytarzami zamku. Było już grubo po północy, a on był spóźniony. Ron siedział dzisiaj dłużej niż zwykle i szatyn musiał czekać, aż ten w końcu zaśnie. Teraz klął siarczyście pod nosem, zastanawiając się, czy jego dzisiejszy, potencjalny kochanek, jeszcze na niego czeka. 
Miał nadzieję, że tak. Ostatnie zdarzenie z Potterem sprawiło, że czuł się sfrustrowany. Może faktycznie nie powinien tak się na niego rzucać, ale dawno tego nie robił, miał chcice. 
Cóż, nie wyszło. Trudno. Oby tym razem było inaczej. 
Wszedł na piętro, na którym znajdował się Pokój Życzeń. Przeszedł trzy razy pod ścianą, myśląc intensywnie o umówionym spotkaniu, a gdy ukazały mu się ogromne drzwi, wszedł cicho do środka. Wewnątrz ujrzał ogromne, mahoniowe łoże, mały stolik znajdujący się koło kominka i kanapę. Rozejrzał się. Ehh...czyli jednak nic z tego. Już miał wyjść, gdy jego uwagę przykuł jakiś ruch na białej pościeli, którą było wyściełane łóżko. Podszedł bliżej. Na jego twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech. Blaise Zabini leżał na kołdrze, śniąc głębokim snem, a jego członki rozłożone były na całej długości łóżka. 
Z uśmiechem na pociągłej twarzy, szturchnął lekko chłopaka i pocałował delikatnie jego rozchylone wargi. Ten mruknął coś i przekręcił się, odwracając się do niego tyłem i wypinając swój kuszący tyłek. Seamus zamruczał i pochylił się, przygryzając jego ucho. 
- Wstawaj śpiochu. - zaśmiał się lekko i potarł nosem o jego szyję. Ślizgon otworzył powoli oczy, rozglądając się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu. Widać było, że nie wie, gdzie się znajduje. Brązowe tęczówki wreszcie spotkały sylwetkę szatyna. Zmarszczył brwi.  
- Czekałem na ciebie. - mruknął. 
- Wiem. Przepraszam. - powiedział cicho, a następnie przejechał językiem po bladych ustach. - Wynagrodzę ci to. 
Blaise zamruczał aprobująco i przyciągnął szatyna do gwałtownego pocałunku. Badał językiem podniebienie i zęby partnera, by następnie pozwolić mu na przejęcie kontroli i eksploatacje swoich ust. Mruknął gardłowo, czując jak powoli ogarnia go podniecenie. 
Brązowooki porzucił wreszcie usta bruneta, które były teraz czerwone i nabrzmiałe od pocałunku, na rzecz pociągającej szyi, w którą wpił się bez zastanowienia. Całował, lizał i podgryzał jego skórę, schodząc ustami w dół i wyznaczając mokrą ścieżkę prowadzącą ku obojczykom. Ślizgon westchnął głośno, czując usta bruneta na jednym ze swoich wrażliwych punktów. Z pomiędzy jego warg, wydobył się przeciągły jęk, gdy zęby szatyna zacisnęły się na jednym z jego sutków. Przez myśl mu przeszło, że dobrze, że wcześniej ściągnął koszulkę, ale wyrzucił ją szybko z głowy, oddając się błogiej przyjemności. Było mu cholernie dobrze. 
Złapał Gryfona za ramiona i podciągnął do góry, chcąc znów posmakować tych cudownych warg. 
- Chcę ci obciągnąć. - wymruczał pomiędzy kolejnymi pocałunkami. Jego brązowe oczy błyszczały źle skrywanym, podnieceniem. Gryfon uniósł jedną brew, ale skinął głową i odsunął się, ściągając pośpiesznie przepoconą już, koszulkę. Sięgnął do paska, chcąc zrzucić ciasne spodnie, ale powstrzymały go ręce bruneta, który skradł mu szybki pocałunek. 
- Sam cię rozbiorę. - wymruczał i zassał się na szyi szatyna. - Połóż się. 
Seamus z radością spełnił polecenie i rozłożył się wygodnie na łóżko, podkładając jedną rękę pod głowę, chcąc widzieć bruneta. Ten usiadł okrakiem na jego wąskich biodrach i pochylił się, by móc liznąć jedną z brodawek, która w tej chwili wydawała mu się nad wyraz, kusząca. Gryfon uśmiechnął się, czując tę delikatną pieszczotę i położył dłoń na krótkich włosach, partnera. Ten sunął powolnie ustami po brzuchu, zsuwając się jednocześnie w dół, chcąc jak najszybciej poczuć w ustach gorącego kutasa. Aż dreszcz go przeszedł na tę myśl. Nic nie mógł poradzić na to, że uwielbiał obciągać. To było coś w rodzaju jego fetyszu, który w pewien sposób przyprawiał go o rumieńce pełne wstydu. Już czuł na policzkach to zdradzieckie gorąco. Miał nadzieję, że Seamus weźmie to za skutek podniecenia. Odetchnął głębiej i wprawnie rozpiął skórzany pasek wraz z guzikiem, rozsunął rozporek i jednym ruchem ściągnął obcisłe jeansy w dół. Wyplątał jego stopy z materiału i odrzucił ubranie gdzieś w bok, bezwstydnie wgapiając się w męskość szatyna, okrytą jedynie czarnymi slipkami. Aż się oblizał na ten widok i kocim ruchem przesunął się, aby przyjąć odpowiednią pozycję. Przejechał językiem po ukrytym penisie, wywołując tym samym niski pomruk u chłopaka. Ten patrzył na niego spod wpół przymkniętych powiek, a jego zamglony wzrok świadczył o tym, jak bardzo był podniecony. 
- Pośpiesz się. - wymruczał i odchylił głowę w tył, czując kolejne, torturujące liźnięcie. 
Blaise uśmiechnął się kpiąco i złapał w zęby materiał, ściągając go w dół. Z głodem w oczach, spojrzał na penisa Gryfona i...wybuchnął śmiechem. 
Seamus zmarszczył brwi, słysząc tę jawną kpinę i nie kryjąc złości, warknął: 
- Co jest?! 
- T-to j-jakiś fetysz? - wyjąkał pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu. Brązowooki spojrzał na niego z niezrozumieniem i podciągnął się na łokciach, spoglądając w dół. W jednej chwili jego twarz stała się kredowo biała. Ciche o kurwa wyrwało się z jego nabrzmiałych ust. 
Tymczasem młody Ślizgon chichotał cicho, co rusz spoglądając na penisa, kochanka. 
- Zamknij się. - warknął, choć w jego głosie dało się usłyszeć nutkę strachu. Nakrył się prześcieradłem i spojrzał gdzieś w przestrzeń, zapominając o obecności bruneta. Był przerażony i naprawdę nie wiedział, co z tym zrobić. 
Blaise uniósł dłonie w geście poddania, ale na jego ustach wciąż błąkał się uśmieszek pełen rozbawienia. 
- Co ja mam zrobić? - wyjąkał, ukrywając twarz w dłoniach. Co jeśli tak mu zostanie? Nikt nie będzie go chciał... 
- Nie wiem. - brunet wzruszył ramionami. - Może idź do pani Pomfrey... 
Seamus spojrzał na niego z niedowierzaniem, a na jego twarzy wykwitły rozległe rumieńce. 
- Oszalałeś?! I co ja jej powiem?! Że mój penis jest niebieski, w pierdolone, białe kropki?! 
- Nie wiem! - warknął nieprzyjemnie. Miał już dość wrzasków Gryfona, który najwidoczniej kogoś wkurzył i otrzymał karę. - Spadam stąd. 
- Blaise... - jęknął. - ...przepraszam... - jedyną odpowiedzią był dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. - Kurwa! 
Opadł z westchnieniem na plecy i spojrzał ze zrezygnowaniem na kamienny sufit. Liczył na przyjemne chwile z przystojnym Ślizgonem, a otrzymał problem, którego nie potrafił rozwiązać oraz obrażonego chłopaka. Świetnie! 
Chwilę jeszcze leżał, zastanawiając się, kto mógł go tak urządzić, aż w końcu w jego głowie pojawił się obraz zielonookiego bruneta. 
- Pieprzony Potter! - krzyknął, a jego donośny głos rozniósł się po pustym pomieszczeniu. Po chwili namysłu, uniósł prześcieradło i kątem oka zerknął na swoje krocze. 
Jęknął. Był zawstydzony i naprawdę nie wiedział, co miał zrobić. To była ciężka noc. 

***

Harry zszedł na śniadanie w bardzo dobrym humorze. Mimo, że zakończenie wczorajszego wieczoru nie należało do najprzyjemniejszych, mała zemsta na Seamusie okazała się wystarczającą rekompensatą. Teraz tylko chciał zobaczyć jego reakcję. 
Wszedł do Wielkiej Sali i przejechał wzrokiem po stole Gryfonów, ale nie zauważył znajomej czupryny. Uśmiechnął się pod nosem. Zastanawiał się, czy chłopak pojawi się na zajęciach. Na jego miejscu starałby się, jak najszybciej zająć swoim małym problemem. Sprężystym krokiem ruszył w stronę swojego obecnego miejsca, którym był jeden z krańców ogromnego stołu. Usiadł na ławce i posmarował dżemem malinowym swoje tosty. Miał dzisiaj naprawdę wilczy apetyt i miał wrażenie, że mógłby zjeść nawet konia z kopytami. Z zaciekawieniem zerknął na stół Slytherinu, który znajdował się naprzeciwko. Ze zdziwieniem odkrył, że widzi parę szarych tęczówek, które wpatrywały się w niego z taką intensywnością, że aż musiał odwrócić wzrok. Jakby tego było mało, poczuł zdradzieckie ciepło wypływające na jego policzki. Pochylił bardziej głowę, starając się jakoś zasłonić swoją reakcję, kosmykami kruczoczarnych włosów. Nie miał pojęcia, dlaczego zareagował właśnie w taki sposób. Przecież nie po raz pierwszy przyłapywał Malfoy'a na obserwacji. Sam również to robił. Przynajmniej kiedyś. 
Upił kilka łyków soku dyniowego i wstał pośpiesznie, wychodząc z sali. Gdy do jego uszu dotarł odgłos zamykanych za nim drzwi, odetchnął głęboko i ruszył w stronę schodów. Dzisiejszy dzień zaczynał eliksirami. 

Nikogo jeszcze nie było, gdy wszedł do sali i zajął swoje zwyczajne miejsce. Niestety, ku jego niezadowoleniu, musiał siedzieć z Hermioną, ponieważ z jego domu tylko oni zdołali dostać się do klasy owutemowej. Na ostatniej lekcji, szatynka przygotowała eliksir sama, nie odzywając się do niego ani jednym słowem, a jej pogardliwe spojrzenia, które, co rusz rzucała w stronę bruneta doprowadzały go do szału. 
Westchnął. Naprawdę chciał się nauczyć czegoś z tego przedmiotu, ale teraz, gdy miał dodatkowy problem w postaci nienawidzącej go partnerki, było to niewykonalne, a jego szanse na zostanie aurorem, stały się niemal zerowe. 
Drzwi do sali otworzyły, a do środka weszli uczniowie. Czterech Ślizgonów i jedna Gryfonka. Zamknął oczy i odetchnął powoli. Pochylił głowę i udawał, że jest niezwykle zainteresowany jednym z tematów książki, którym był szczegółowy opis działania Eliksiru Szczęścia. Poczuł obok siebie ruch i przygotował się do kolejnego prychnięcia, które ostatnimi czasy słyszał coraz częściej. Nic takiego się jednak nie stało, a to co usłyszał wprawiło go w niemałe zdumienie. 
- Co tak stoisz, Granger? Rozumiem, że jestem zachwycający, ale nie musisz się tak we mnie wpatrywać. I tak mnie nie interesujesz. 
Harry spojrzał w bok i ujrzał Draco Malfoy'a siedzącego na krześle w nonszalanckiej pozie i jego byłą przyjaciółkę, która była zaczerwieniona ze złości. 
Jak Ron - przemknęło mu przez myśl, ale szybko to odrzucił, starając się nie myśleć o dawnym przyjacielu, który okazał się prawdziwym dupkiem. 
- To moje miejsce. - warknęła. 
- Nie wydaje mi się. - mruknął. - Zresztą ostatnio nie wydawałaś się być z niego zadowolona, więc znaj moją łaskę i odejdź. - wykonał ruch jakby chciał odgonić natrętną muchę, co jeszcze bardziej rozwścieczyło brązowowłosą. W tym samym momencie, wrota otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł Mistrz Eliksirów. Zerknął na stojącą Gryfonkę, która patrzyła złowrogo na blondyna i warknął: 
- Co tu się dzieje?! 
- Granger mnie prześladuje i nie daje spokoju. 
- Co? - otworzyła szerzej oczy i zwróciła się ku profesorowi. - On zajął moje miejsce, sir. 
Mężczyzna zmrużył oczy i spojrzał uważnie na dwójkę swoich uczniów. Szczerze nie znosił ich obojgu. Na jego usta wstąpił nieprzyjemny grymas. 
- Niestety muszę zgodzić się z panną Granger. Pan tu nie siedzi, panie Malfoy. - Szare oczy zabłysły niebezpiecznie. 
- Nie siedziałem. - przyznał. - Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by to się zmieniło. Prawda, profesorze? 
Blade usta zacisnęły się w wąską kreskę. Naprawdę nienawidził tych momentów, gdy był testowany przez syna jednego ze Śmierciożerców, który zapewne już niedługo pójdzie w ślady ojca. 
- Panno Granger, proszę usiąść koło pana Zabini'ego. - syknął i nie zwracając uwagi na sprzeciwy dziewczyny, ruszył w stronę biurka. 
- Natychmiast! - warknął, gdy zauważył, że ta wciąż stoi w miejscu. Przerażona Gryfonka szybko wykonała polecenie, a Severus rozpoczął lekcję, czując już nadchodzącą migrenę. Robił się na to za stary. 

- Malfoy, w co ty grasz? - zszokowany brunet dopiero po chwili wykrztusił z siebie te kilka słów. Scena, która rozegrała się na oczach całej klasy była...całkiem interesująca na swój własny, pokręcony sposób. Harry dopiero teraz zauważył jak wielką władzę Ślizgoni mają nad Mistrzem Eliksirów. To go trochę zaniepokoiło, ale również wzbudziło jeszcze większy szacunek do mężczyzny, który przez tylę lat nie popełnił żadnego błędu. Był idealnym szpiegiem. 
- A na co to wygląda? Ratuję twój żałosny tyłek przed towarzystwem Granger. A teraz rusz się, składniki same się nie przyniosą. 
Potter otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Pokręcił tylko głową i wstał z miejsca, kierując się w stronę szafek. Malfoy coraz bardziej go zaskakiwał. 

***

Tuż po obiedzie, Harry postanowił, że spędzi wolny czas na doskonaleniu swojej gry na gitarze. Wszystkie prace domowe miał już odrobione, zaklęć nie musiał się uczyć, a przyjaciół już nie posiadał, więc czasami naprawdę nie miał co robić. Sala, w której ostatnio grał, wydawała mu się być odpowiednia, dlatego właśnie tam skierował swe kroki. W połowie drogi przystanął jednak, gdy zauważył znajomą postać kręcącą się koło skrzydła szpitalnego. Schował się w cieniu i począł obserwować zachowanie zdenerwowanego, szatyna. Ten rozglądał się uważnie, najwidoczniej nie chcąc, by ktoś go zauważył, a zielonooki usilnie starał się powstrzymać napad śmiechu. 
Gdy zawstydzony Gryfon zniknął za drzwiami, Harry wyszedł z ukrycia i parsknął śmiechem, wyobrażając sobie efekty swojego zaklęcia. Jeśli jego wyobrażenia się urzeczywistniły, Seamus będzie miał naprawdę ciężko, bo wedle życzenia bruneta, efekty zaklęcia nie powinni zniknąć tak łatwo. 
Wredny uśmiech powoli wypłynął na malinowe wargi, Pottera. Był z siebie nadzwyczaj, zadowolony. 

Wszedł do pustej sali i jedną myślą oczyścił ją z całego kurzu. Usiadł na jednej z ławek, a tuż przed nim pojawiła się gitara elektryczna. Dziś miał ochotę na mocniejsze brzmienie. Wziął do ręki instrument i zaczął grać jedną z solówek Slasha. Nie szło mu może jakoś rewelacyjnie, ale powoli się uczył. Miał czas. Dużo czasu. 
Był tak skupiony na grze, że nawet nie zauważył, gdy drzwi od sali otworzyły się, a do środka wszedł blond włosy chłopak. Bez słowa podszedł do bruneta i usiadł naprzeciwko. Ten wyczuł jego obecność, ale postanowił ją zignorować, przynajmniej na razie. Gdy skończył grać, spojrzał na siedzącego przed nim Ślizgona i mruknął: 
- Malfoy. 
- Potter. 
Harry coraz bardziej nie potrafił zrozumieć zachowania swojego odwiecznego rywala i to naprawdę go dezorientowało. Już miał coś powiedzieć, gdy usłyszał tak dobrze mu znany dźwięk, pierwszych akordów piosenki Nirvany. Z uśmiechem na twarzy wyciągnął swój telefon z wewnętrznej kieszeni szaty, a gdy spojrzał na wyświetlacz, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Czuł na sobie uważne spojrzenie szarookiego, ale nie obchodziło go to. Miał gdzieś, co ten sobie pomyśli. 
- Hej Alice. 
- Cześć szczeniaku. Co tam u ciebie? 
- Tak, jak wczoraj i przedwczoraj. - posmutniał na chwilę, ale zaraz się rozpromienił. - A u ciebie? 
- Zerwałam z Tomem. Dupek miał żonę, rozumiesz?! Czemu ja zawsze trafiam na takich chamów? - westchnęła cierpiętniczo, a on zagryzł wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jego przyjaciółka zmieniała facetów jak rękawiczki i za każdym razem potrafiła narzekać nawet cały dzień. - Ale co ja tam ci będę mówić...ktoś chce z tobą rozmawiać. 
- Kto? 
Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza, aż w końcu usłyszał tak dobrze znany mu głos, który wywołał na jego twarzy rozmarzony uśmiech. 
- A ja. - usłyszał. 
- Phil... - szepnął. 
- Witaj kociaku. Tęskniłem. 
- Ja też. - Harry rozmarzył się. Naprawdę tęsknił za tym chłopakiem i chciał się z nim spotkać. Liczył, że może uda mu się z nim umówić... 
Nawet nie zwrócił uwagi na wściekłego blondyna, który dokładnie wszystkiemu się przysłuchiwał i sztyletował go wzrokiem. 
- Dlatego właśnie powinniśmy się spotkać. Co ty na to? 
- Jasne. Jeszcze się zgadamy. A teraz mów co tam u ciebie... -  rozmawiali jeszcze przez jakieś dziesięć minut, podczas których Potter zastanawiał się kiedy będzie miał chwilę żeby wymknąć się ze szkoły. 

- Twój chłopak? - cichy syk z boku skutecznie otrzeźwił go z jego przyjemnych marzeń i przywrócił do szarej rzeczywistości, co wywołało nieznaczny grymas na jego przystojnej twarzy. 
- Nie. 
- Ale podoba ci się? 
- To nie twoja sprawa. - zaczął się powoli irytować. Miał dość pytań Malfoy'a. Nie lubił, gdy ktoś interesował się jego życiem. 
- Jak chcesz. - warknął blondyn, któremu również zaczęły puszczać nerwy. - Lepiej zacznij grać. To lepsze niż słuchanie twoich amorów z jakimś lalusiem. 
Harry omal nie parsknął śmiechem, słysząc określenie, jakim nazwał Phila, Ślizgon i mimowolnie zlustrował go wzrokiem. 
I kto tu jest lalusiem - pomyślał, ale bez słowa wziął gitarę i zaczął grać jeden z utworów Metallici. 

***

Seamus szedł nieśpiesznie korytarzem, a grymas na jego twarzy był aż nad wyraz widoczny. Dzisiejszy dzień był koszmarny. Pół dnia spędził w skrzydle szpitalnym, gdzie spalając się ze wstydu, poddawał sie zabiegom pani Pomfrey, które ku jego przerażeniu, nie odnosiły żadnych skutków. Ani eliksiry, ani zaklęcia wcale nie pomagały i dopiero profesor Dumbledore był w stanie odwrócić efekty przekleństwa. Szatyn mógłby niemal przysiąc, że podczas rzucania zaklęcia, profesor ledwo powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Cholery starzec! I cholerny Potter! Chłopak przeklinał w myślach zielonookiego Gryfona, gdy jego uwagę przykuł dość zaskakujący widok. Z jednej z pustych klas wychodził właśnie obiekt jego przekleństw wraz z...Malfoy'em! Tego się nie spodziewał...
Po chwili na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. 
Zemsta najlepiej smakuje na zimno.