poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 6

Przepraszam, znowu xD Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie spóźniła, c'nie? ;p
Ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Trill  - tak, jak obiecałam, wstawiam ;) Co do Twojego wcześniejszego koma: faktycznie, Harry na razie woli Phila, ale to się zapewne niedługo zmieni ;) Cieszę się, że tak Ci się podoba. To bardzo miłe. Jeśli chodzi o to ile piszę, to moje pierwsze opowiadanie powstało jakieś dwa lata temu, ale to była porażka...może nie fabularna, ale na pewno stylistyczna xD I szczerze wątpię, by jakikolwiek mój tekst nadawał się do wydania, mimo wszystko xD
Pozdrawiam.

Rozdział miał być dwa razy dłuższy, ale w końcu postanowiłam zrobić z niego dwa. Rozdział jest niebetowany. Wybaczcie.

_________________________________________________________________________________

Harry czuł się dziwnie. Zupełnie jakby coś się zmieniło, a on przeszedł obok tego obojętnie, nie zwracając na to żadnej uwagi. Ale co mogło wydarzyć się w ciągu jednej nocy? Przecież to głupie. A jednak miał ewidentny dowód w postaci uczniów szkoły, którzy patrzyli na niego w naprawdę DZIWNY sposób. Poza typowym obrzydzeniem, na ich twarzach malowało się coś jeszcze...jakby niedowierzanie, zdumienie? Nie rozumiał tego. Zupełnie jakby znalazł się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Znów był obiektem obserwacji i niemal czuł na sobie ich przeszywające spojrzenia.
Wzdrygnął się. Szedł właśnie na kolejną lekcję, gdy tuż przed nim wyrosła ruda czupryna. Zatrzymał się, omal nie wpadając na stojącego przed nim chłopaka i zmrużył oczy.
- Czego chcesz? - zapytał spokojnie.
- Ile ci płaci?
- O co ci chodzi? - zmarszczył brwi. Kompletnie nie rozumiał Weasley'a. Na twarzy wyższego czarodzieja pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Pytałem, ile ci płaci za dawanie dupy.?
- Co ty znowu pieprzysz, Weasley?! - warknął. Powoli zaczynał tracić cierpliwość.
- To nie ja pieprzę, tylko Malfoy ciebie. - zaśmiał się krótko. - Powiedz...dobrze ci zrobił wczoraj wieczorem?
Nim się spostrzegł, pięć bruneta wylądowała na jego twarzy. Zachwiał się, ale udało mu się utrzymać na nogach. Warknął dziko i rzucił się na wściekłego chłopaka. Upadli razem na podłogę, okładając się nawzajem pięściami. Obaj dyszeli ciężko, czując krew wypływającą z różnych miejsc, ale nie przejęli się tym zbytnio, dalej prowadząc zaciekłą walkę. Potter wiedział, że w fizycznej potyczce nie ma większych szans, ale był zdesperowany i kierowała nim czysta furia. Nawet nie pomyślał o użyciu magii. Silne ramiona owinęły się wokół jego talii i podniosły do pionu, odciągając od zakrwawionego rudzielca.
- Co ty wyprawiasz, Potter? - cichy syk tuż przy jego uchu sprowadził go do rzeczywistości i dopiero teraz poczuł, że jest przyciskany do szczupłego, męskiego ciała. O dziwo, ten dotyk w ogóle go nie przerażał. Zmarszczył brwi.
- Puść mnie. - szepnął cicho, wciąż oddychając o wiele ciężej niż normalnie.
- A będziesz grzeczny?
Zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszał drwiący, nieco charczący śmiech. Podniósł wzrok, a jego oczom ukazał się posiniaczony Gryfon, który śmiał się w najlepsze.
- Widzę, że ślizgońska dziwka już na swoim miejscu.
Brunet poczerwieniał ze złości i szarpnął się, ale Draco wciąż trzymał go w żelaznym uścisku.
- Puść! - warknął.
- Jak się uspokoisz.
Przez chwilę próbował jeszcze się wyrwać, ale po nieudolnych próbach, znieruchomiał.
- Bardzo ładnie. - poczuł, jak długie palce blondyna przeczesują jego potargane włosy. Spuścił wzrok, zażenowany.
Tymczasem Malfoy skierował swoją różdżkę na Gryfona:
- Koniec zabawy, wiewiór. Petrificus Totalus!
Ciało rudzielca w jednej chwili, znieruchomiało. Harry spojrzał na to ze zdezorientowaniem, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo został złapany za nadgarstek i pociągnięty. Ślizgon szedł szybko, trzymając rękę bruneta w silnym uścisku i nie zwracając nawet uwagi na jego marne próby wyrwania się. W końcu zatrzymali się koło skrzydła szpitalnego.
- A teraz wejdziesz tam i pozwolisz pani Pomfrey na zajęcie się tobą. Wyglądasz strasznie. - chłodny głos sprawił, że zadrżał lekko, choć nie bardzo wiedział, dlaczego tak się stało.
- Poradzę sobie bez pielęgniarki. - mruknął niewyraźnie. Posiniaczona twarz piekła go niemiłosiernie, a w głowie panował chaos. W ogóle nie potrafił zrozumieć tego chłopaka.
- Bez dyskusji, Potter! - warknął i otworzył drzwi, bezceremonialnie wpychając go do środka. Miał dzisiaj naprawdę zły dzień.
Harry wpadł do skrzydła szpitalnego, ledwie unikając upadku i spojrzał z niedowierzaniem na drzwi, które zatrzasnęły się za nim z hukiem. Był skonsternowany. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że Draco Malfoy jest niespełna rozumu.
- Co się znowu stało, panie Potter? - łagodny głos pielęgniarki przywołał go do porządku, sprawiając, że wreszcie odwrócił wzrok w stronę wnętrza pomieszczenia. Ujrzał kobietę w średnim wieku, stojącą z rękoma założonymi na piersiach i patrzącą na niego ciepło. Pielęgniarka była jedną z osób, które wciąż żywiły sympatię do jego osoby, co napawało go jako takim, szczęściem.
- Mała różnica zdań. - odpowiedział cicho, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem i ruszyła w stronę swojego gabinetu, aby przynieść odpowiednie eliksiry. Chłopcy bywali czasami niemożliwi.

***

Przez resztę dnia, Harry nie widział nigdzie jasnej czupryny, choć liczył na krótką rozmowę. Chciał się wreszcie dowiedzieć, czego tak naprawdę Malfoy od niego chciał. Niestety przeliczył się, bo chłopak najwidoczniej go unikał. To było dziwne. Poza tym wciąż zastanawiał się, dlaczego nie poczuł tych okropnych dreszczy, gdy znajdował się w jego ramionach. Przecież za każdym razem, gdy ktoś go dotykał, oblewał go zimny pot, spowodowany strachem. Tym razem było inaczej... A przecież nie powinno tak być. Ślizgon był jego wrogiem odkąd pamiętał i to właśnie przy nim, powinien czuć się nieswojo. Co się z nim działo?
Westchnął. Ostatnimi czasy, coraz więcej swoich myśli poświęcał na myślenie o blondynie i powoli zaczynał mieć tego dość. Co go obchodziło jego zachowanie? Powinien je po prostu zignorować, a nie rozważać różne możliwości.
Tak, tak właśnie powinien zrobić. Z tym oto postanowieniem, wszedł do Pokoju Wspólnego, co okazało się być równoznaczne z grobową ciszą, która w jednej chwili zapanowała w pomieszczeniu. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu, a on poczuł jak ze zdenerwowania zaczynają mu się pocić dłonie. Miał już dość bycia w centrum uwagi. Czemu nie mógł urodzić się normalny?
Zaciskając pięści, ruszył w stronę wolnego fotela tuż koło kominka. Ostatnim razem, gdy tam siedział, miał jeszcze przyjaciół. Teraz był sam. Opadł miękko na wygodne siedzisko i przymknął oczy. Starał się nie zwracać uwagi na natrętne spojrzenia. Chciał spędzić parę chwil w spokoju, ale jednocześnie nie chciał się izolować i pokazywać jak bardzo boli ich zachowanie. Nie dane mu było jednak posiedzieć w spokoju, bo do pokoju wpadła brązowowłosa, krzycząc coś histerycznie. Zmarszczył brwi i otworzył oczy, spoglądając na zapłakaną dziewczynę.
- Ron zniknął! - krzyknęła, a na jego twarz wypłynął mimowolny uśmiech. Czyli Malfoy musiał się zająć rudzielcem i gdzieś go ukryć...
Ciekawe po jakim czasie go znajdą...
- Ty! - nim się spostrzegł, tuż przed nim pojawiła się czysta furia w postaci wściekłej Gryfonki, która celowała w niego palcem. - To twoja wina!
Harry skrzywił się w duchu, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Słucham?
- To wszystko twoja wina! Na pewno coś mu zrobiłeś!
Gorzki śmiech wypełnił Pokój Wspólny, Gryfonów.
- Zgwałciłem i zabiłem. Zadowolona? - powiedziawszy to, wstał i ruszył w stronę schodów prowadzących do dormitorium, na których po chwili zniknął, nie widząc niedowierzających spojrzeń innych uczniów.

*** 

Zielonooki czarodziej wszedł pośpiesznie do dormitorium chłopców i rzucił się na swoje łóżko. Czuł się koszmarnie i chciało mu się płakać. Pragnął, żeby ten rok już się skończył.
Zamknął oczy i westchnął głośno. Wyciągnął swój telefon wraz ze słuchawkami, chcąc posłuchać muzyki, ale w tej samej chwili poczuł nieznaczny ruch obok siebie. Stężał i odwrócił się gwałtownie. Koło niego, siedział mały, biały kotek. Miał puszyste foterko i jasne, niemal srebrne oczy. Tuż obok niego leżała biała, zwykła koperta. Harry sięgnął po nią, dziwnie rozczulony widokiem zwierzątka i otworzył pośpiesznie, wyciągając ze środka zwitek pergaminu.

Nie lubię kotów, a ten w jakiś sposób przypomina mi ciebie. Mam nadzieję, że się nim zaopiekujesz. Jest twój. 
                                                                                                                                                 
                                                                                                                                             D.M

Gryfon wpatrywał się w piękne, równe pismo, nie bardzo wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Kociak najwidoczniej należał do Malfoy'a, który z niezrozumiałych mu powodów, przekazał go jemu. To zaczynało być coraz dziwniejsze, jednakże nie zamierzał narzekać, bo musiał przyznać, że zwierzak był niezwykle słodki. Zawsze miał słabość do kotów. Wolał je sto razy bardziej od psów, w szczególności wspominając buldoga cioci Marge, który szczerze go nienawidził. Z wzajemnością. Spojrzał uważnie na kota i powoli wyciągnął do niego dłoń, starając się go nie przestraszyć. Ten jednak ani drgnął, wciąż wpatrując się w niego tym swoim uważnym spojrzeniem, które wprawiało Harry'ego w jakiś dziwny stan, którego nie potrafił określić.
- Chodź do mnie, malutki. - powiedział i przyciągnął zwierzaka za futerko, głaszcząc go nieśpiesznie po grzbiecie. Tak jak przypuszczał, śnieżnobiała sierść okazała się cudownie miękka w dotyku. Podniósł go, a następnie posadził na swojej klatce piersiowej.
- I co tu z tobą zrobić? - mruknął, przeczesując palcami delikatne futerko. Chciał go zatrzymać, ale nie wiedział, czy powinien. Musiał porozmawiać ze Ślizgonem.
- Jesteś głodny? - zapytał cicho, a na szafce zmaterializowała się miseczka z mlekiem. Wziął go na ręce, a następnie usadził obok jedzenia. Kotek posłał mu niepewne spojrzenie, ale po chwili zastanowienia, zaczął chłeptać mleko. Harry uśmiechnął się lekko i rozsiadł wygodnie na miękkim łóżku. Usłyszał dźwięk przychodzącego smsa. Wziął telefon w dłoń i spojrzał na wyświetlacz. Szeroki uśmiech wypłynął na jego przystojną twarz, gdy ujrzał imię swojego przyjaciela. Wcisnął odpowiedni przycisk i przeczytał tekst:

Jutro o dwudziestej pierwszej w naszym ulubionym barze. Pasuje? ;)

Szybko wystukał twierdzącą odpowiedź, zastanawiając się, jak najłatwiej będzie wydostać się z tego zamku, tak, aby nie zauważył tego Snape...lub Malfoy, który ostatnio ciągle wszędzie za nim chodzi. Spojrzał na zwierzaka, który jakoś dziwnie wpatrywał się w jego komórkę, wziął go na ręce i ułożył na swojej klatce piersiowej. Głaskał go długo, ciesząc się rozkosznym pomrukiwaniem kociaka, nawet nie zauważając, kiedy jego oczy przymknęły się ze zmęczenia, a sam po prostu zapadł w spokojny sen.

***

Obudził go jakiś dziwny, miękki dotyk na policzku. Zmarszczył brwi i leniwie otworzył swoje szmaragdowe oczy. Spojrzał przed siebie i...krzyknął. Pierwszym, co ujrzał, były srebrne ślepka wpatrujące się w niego uważnie. Odetchnął. To był tylko kociak, którego wczoraj dostał od Ślizgona. Uhh...przestraszył się.
- Nie strasz mnie. - uniósł lewy kącik ust ku górze. - Jesteś głodny?
Zwierzak zamiauczał prosząco i pacnął go łapką w nos, na co Harry zaśmiał się wesoło. Podrapał go za jednym ze śnieżnobiałych uszek, a miska znajdująca się na szafce, napełniła się mlekiem. Tak jak wczoraj, posadził go koło jedzenia, a sam wstał, zauważając, że usnął we wczorajszych ciuchach. Skrzywił się, czując, że śmierdzi.
- Idę pod prysznic, a ty jedz. - mruknął i wyszedł.
Dziesięć minut później był już z powrotem, stojąc przy malutkiej szafie w samym ręczniku i zastanawiając się, co na siebie włożyć. Drobne kropelki spływały po jego chudym ciele, znikając pod połami białego ręcznika, owiniętego wokół wystających bioder. W końcu wyciągnął niebieskie, obcisłe jeansy i zwykły, biały podkoszulek z jakąś czaszką. Przebrał się szybko, jednocześnie zastanawiając się, gdzie podziali się jego współlokatorzy. Nie widział ich od wczoraj. Spojrzał na zegarek i zamarł. Było już dawno po pierwszej lekcji transmutacji! Złapał za torbę i w pośpiechu zaczął wrzucać swoje książki i przybory. Znowu mu się oberwie...
Szybko wyczarował kocią karmę i zostawił na szafce nocnej. Podrapał go jeszcze za uszkiem i wybiegł z pomieszczenia. Została mu minuta do rozpoczęcia kolejnych zajęć z opiekunką swojego domu.

***

Był zdenerwowany. Na transmutacji otrzymał naganę i po raz kolejny stracił dziesięć punktów. Jak mógł zapomnieć nastawić budzik? I dlaczego żaden z chłopaków go nie obudził? Cholera! Nawet nie pamiętał, o której dokładnie zasnął. Warknął pod nosem i rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nie był głodny, ale musiał koniecznie z kimś porozmawiać. Jego wzrok zatrzymał się na wysokim blondynie, który siedział przy stole Slytherinu i w najlepsze rozmawiał z Pansy Parkinson. Nie wiedzieć czemu, ten widok tylko pogłębił jego zdenerwowanie. Podszedł do stołu węży i syknął:
- Malfoy, musimy pogadać!
- Teraz? - uniósł jedną brew ku górze. - Jestem zajęty.
I nie zważając na wściekłe spojrzenie Pottera, wrócił do rozmowy z dziewczyną, która spoglądała na niego z kpiącym uśmieszkiem.
- Zgubiłeś drogę, Potter? A może szukasz rozrywki? - Zabini zatrzepotał rzęsami i zaśmiał się głośno.
I to był właśnie moment, w którym Harry'emu puściły nerwy. Jego magia zadrżała, a on sam trzasnął dłonią w stół, sprawiając, że wszystkie naczynia wybuchły, a jedzenie rozprysło się wkoło. Zwrócił się do zaskoczonego blondyna:
- Wstaniesz i pójdziesz ze mną. Teraz. - warknął.
Całe jego ciało pulsowało, a zwierzęca wściekłość mamiła jego zmysły. Cały jego żal, ból i wszystko, co tłumił w sobie przez ostatni czas, teraz sukcesywnie wybuchało w postaci niebezpiecznych wyładowań magii. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wokół niego wszystko wybucha, a przerażeni uczniowie starają się uciec przed jego niszczycielską siłą.
- T-tak, jasne. - jęknął. - Ale uspokój się już.
Brunet jakby się ocknął i spojrzał na niego z przerażeniem, ale w tej samej chwili poczuł kościste palce, wbijające się w jego ramię.
- Potter! Uspokój się! - zimny głos Mistrza Eliksirów sprawił, że zaczął się powoli uspokajać. Dopiero teraz dotarło do niego, co tak naprawdę zrobił.
- P-profesorze, ja...
- Milcz! - warknął. - Dyrektor cię wzywa.
Harry spuścił wzrok i ruszył w stronę wyjścia. Jego magia zdążyła się unormować, a on sam był zażenowany swoim wybuchem. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich osób znajdujących się w sali, przez co skulił się w sobie jeszcze bardziej. Jak mógł do tego dopuścić? Nawet nie wiedział, dlaczego tak go poniosło. Przecież nic wielkiego się nie stało, a on jak głupi zaatakował Ślizgonów, a następnie resztę uczniów. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo jest niebezpieczny. Przerażało go to. Doszedł do chimery, która od razu odskoczyła, a jego oczom ukazały się ruchome schody, prowadzące do gabinetu Dumbledore'a. Wjechał na górę i zapukał. Słyszał jakieś rozmowy z wewnątrz, ale nie potrafił zidentyfikować głosów. Po usłyszeniu zaproszenia, wszedł niepewnie do środka i spojrzał ze zdziwieniem na osoby znajdujące się w środku. Na miejscu dyrektora, siedział jakiś pulchny mężczyzna w średnim wieku, na przeciwko zaś, w dwóch fotelach, siedzieli: profesor Dumbledore i sam Minister Magii, Rufus Scrimgeour. Natomiast tuż przy drzwiach, stał Remus Lupin. Nikły uśmiech pojawił się na twarzy bruneta, gdy ujrzał swojego byłego nauczyciela.
- Harry! - mężczyzna uśmiechnął się szeroko, choć jego oczy wciąż były smutne i rozłożył ramiona w zapraszającym geście. Brunet przytulił się do niego, ciesząc się, że go widzi. Szczególnie dzisiaj. Lupin był jedyną rodziną jaka mu pozostała, mimo, że tak naprawdę nie był nawet jego wujkiem.
- Dobrze cię widzieć, Remusie. - szepnął. Po chwili opuścił jego ramiona i stanął obok. Spojrzał na resztę czarodziejów.
- Coś się stało, profesorze?
Prócz tego, co zrobiłem w Wielkiej Sali - pomyślał i uśmiechnął się gorzko.
- Harry, zaprosiłem cię tutaj, bo dzisiaj jest dzień odczytania testamentu Syriusza.
- Oh... - zapomniał. Jak mógł zapomnieć o czymś tak ważnym? Merlinie, co się z nim działo?
- To jest pan Fort. Odczyta i sprawdzi autentyczność testamentu. Niestety, nasz drogi minister postanowił uczestniczyć w odczytaniu testamentu ze względu na przeszłość pana Blacka. - starzec uśmiechnął się przyjaźnie.
Potter zacisnął zęby. Oczywiście, niech dalej wierzą w to, iż Syriusz był sługusem Voldemorta. Zacisnął pięści i wysyczał:
- Oczywiście, profesorze. Możemy zaczynać.
Albus skinął głową i spojrzał wyczekująco na mężczyznę siedzącego za jego biurkiem. Ten machnął różdżką, a wokół zapieczętowanego pergaminu pojawiło się srebrne światło.
- Autentyczny. - mruknął i rozerwał pieczęć. Odchrząknął i zaczął czytać:

Ja, Syriusz Orion Black, ostatni, żyjący spadkobierca szlachetnego Rodu Blacków, oświadczam, iż z własnej, nieprzymuszonej woli, mojemu przyjacielowi, Remusowi Lupinowi, przekazuje mieszkanie w Londynie oraz domek na Wyspach Kanaryjskich.
Resztę majątku, tzn. wszystkie posiadłości, skrytki oraz udziały w mugolskich firmach, przekazuje mojemu chrześniakowi, Harry'emu Potterowi. 
                                                                                                                     Syriusz Orion Black

Zapadła cisza. Harry nie wiedział, co powiedzieć. Nie chciał tego majątku, ale nie chciał również oddawać go na rzecz Ministerstwa.
- Ile tego jest? - wykrztusił. Forte odetchnął.
- Dziewięć posiadłości znajdujących się w całej Europie, dwie skrytki w londyńskim Banku Gringotta oraz jedna we francuskim. Jeśli chodzi o udziały to nie posiadam takich informacji, ale mogę się dowiedzieć i przesłać panu listę.
Gryfon skinął głową. Był zszokowany. Wiedział, że Syriusz jest bogaty, ale nie wiedział, że aż tak...dziewięć posiadłości...Merlinie.
- Myślę, że możemy już iść. - mruknął Scrimgeour i wstał pośpiesznie. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Tak, tak. - zgodził się drugi czarodziej i pośpiesznie opuścił pomieszczenie, mrucząc ciche: 'do widzenia'. To było dziwne.
- Panie Potter. - uścisnął dłoń bruneta, a w jego oczach pojawiła się jakaś zaciętość, chłód, którego powodu nie mógł odczytać.
- Ministrze. - syknął.
Gdy drzwi zamknęły się za mężczyzną, Harry spojrzał na dyrektora i Remusa, a następnie opadł na jeden z foteli. Westchnął.
- To było dziwne. - skomentował, a następnie spojrzał poważnie na starca. - Profesorze, zapewne pan jeszcze o niczym nie wie, ale miałem niekontrolowany wybuch magii w Wielkiej Sali. Przepraszam. - spuścił wzrok.
Błękitnooki uśmiechnął się lekko.
- Severus już mi o wszystkim powiedział. Harry, jeśli masz jakieś problemy, wiedz, że zawsze możesz się nimi ze mną podzielić. - uśmiechnął się przyjaźnie. - A Wielką Salą nie musisz się martwić. Na pewno już wszystko wróciło do normy.
Harry odetchnął, choć jego wyrzuty sumienia nie zmniejszyły się ani trochę.
- Dziękuję, profesorze.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu starszy czarodziej wstał i przeszedł za swoje biurko, zajmując swoje stałe miejsce.
- Harry, otrzymałeś po Syriuszu dziewięć posiadłości, w tym Grimmauld Place. Dlatego muszę się o to spytać. Czy zgadzasz się, by to miejsce dalej pełniło rolę Kwatery Głównej Zakonu Feniksa?
- Tak, oczywiście. - odpowiedział szybko. Tak naprawdę nie chciał nawet słyszeć o tym miejscu. Miał z nim same złe skojarzenia.
- Mógłbym już iść? - zapytał. - To był ciężki dzień.
- Tak, oczywiście. Do widzenia, chłopcze.
Harry skinął głową i ruszył szybko do drzwi. Czuł się wyczerpany przez ten nagły wybuch mocy i dodatkowe wrażenia spowodowane odczytaniem testamentu. Chciał się położyć. Usłyszał, jak Remus się żegna i rusza za nim. Uśmiechnął się lekko.
- Dobrze było cię zobaczyć. - powiedział.
- Ciebie również, Harry. I wiesz... - złapał go za ramię i zatrzymał w miejscu. - ...możesz do mnie pisać...jeśli masz jakiś problem lub coś... Wiem, że nie zastąpię ci Syriusza, ale... - przerwał, czując jak szczupłe ciało chłopaka wtula się w niego ufnie.
- Rozumiem, Remusie. I dziękuje. A teraz wybacz, naprawdę jestem wyczerpany. - uśmiechnął się jeszcze raz do wzruszonego mężczyzny i ruszył pośpiesznie w stronę wieży Gryffindoru. Jedyne o czym marzył, to o długim, spokojnym śnie.

6 komentarzy:

  1. Jak zwykle mnie nie zawiodłaś, rozdział jest cudowny, a samo jego czytanie sprawiło mi straszną frajdę. Zaczynam ci zazdrościć i mam nadzieję, że kiedyś będę na twoim poziomie w co jednak wątpię. Zajebiście budujesz napięcie,(ciągle czuje takie motylki w brzuchu ;) ) nie mogę porzucić wrażenia, że jesteś do tego stworzona.
    Jedyną rzeczą, która mnie zdziwiła był fakt iż Harry ubrał się na lekcje po mugolsku. No chyba, że założył na to szatę... Tak czy siak, rozdział pojawił się w najwłaściwszym momencie, akurat jak miałam trochę czasu i psi humor. Dobra lektura to lek na wszystko.
    Jak zawsze czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam i weny życzę
    Trill

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Seamus mnie wkurza i to bardzo, wymyślił jakąś plotkę o Harrym, aż chciałabym aby Potter powiedział coś Zabiniemu o tej jego schadzce z Seamusem.... coś ten Draco bardzo często pojawia się przy Harrym o ten kociak, czyżby to był Malfloy....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyle się działo, że nie wiem o czym pisać.
    Draco ma niesamowity wpływ na Harrego. Dlaczego? Myślę, że ten kotek to tak naprawdę Draco, ten sam kolor oczu??
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś mi się zdaje, że tym kotem jest Draco...
    Wspaniały rozdział
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    rozdział świetny, Seamus mnie bardzo wkurza, rozpuścił plotkę o Harrym, coś mi jednak za często Draco kręci się obok Harrego, to trochę podejrzane...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    rozdział wspaniały, Seamus mnie wkurza i to bardzo, rozpuścił plotkę o Harrym, coś mi tutaj jednak za często Draco kręci się obok Harrego, to jest trochę podejrzane...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń